[Moja Droga Skye, nawet nie wiesz jak kocham twoje
komentarze. Nie wiem czy wiesz, ale ja pisze te rozdziały z tego samego psychiatryka ;)]
-Po co znów te badania? -
zdziwił się Harry, patrząc, jak Ronnie szykuje się do wyjścia.
-Przecież wiesz. Lekarze
potrzebują dokładnych wyników. Podasz mi portfel?
-Już. - Chłopak szybko złapał
pożądany przedmiot i wrzucił do torebki żony. - Nie rozumiem, dlaczego nie mogą
zrobić wszystkich testów raz, a porządnie... - westchnął, chowając ręce do
kieszeni, gdy szedł za nią do przedpokoju. - Tylko cię stresują.
-To ty się stresujesz,
kochanie. - zaśmiała się dziewczyna, zakładając kurtkę. - Nie martw się. Zrobią
mi tylko echo serca i pobiorą krew do badań, nic więcej. Wrócę zanim się
obejrzysz i zrobimy sobie romantyczny wieczór we trójkę... - uśmiech rozkwitł
na jej twarzy, gdy odwróciła się do niego.
-Taa... coś w stylu oglądania
kreskówek na Mini Mini plus mus jabłkowy?
-Przepraszam, czy mi się
zdawało, czy właśnie narzekałeś, tatusiu? - Ronnie objęła go ramionami i
przytuliła się do mocnej postury. Od razu czuła się lepiej.
-Nie, nie narzekam. Ale
uważam, że powinniśmy spędzać więcej czasu razem... Odkąd zespół ma wolne
widzimy się coraz rzadziej.
-Nic na to nie poradzę...
-Na pewno nie chcesz, żebym
pojechał z tobą? - zapytał ostatni raz, a jego zielone oczy skanowały uważnie
twarz dziewczyny.
-Nie, opiekuj się Rose.
Hazz uśmiechnął się i lekko ją
pocałował. Subtelnie wyślizgnęła się z jego ramion i posłała mu ostatniego
buziaka.
-Wracaj szybko.
-Kocham was!
-My ciebie też!
*
Szczerze mówiąc, Emily nie
spodziewała się, że nieznajomy pojawi się w tej pralni, a jednak - punktualnie
o dwunastej wkroczył frontowymi drzwiami i od razu ją wypatrzył. Na jego twarzy
zagościł zuchwały uśmiech. W ręku trzymał gruby, czarny portfel.
-Zdążyłem - zakomunikował,
podchodząc do dziewczyny. - Ile mam pani zapłacić?
-Nic. Niepotrzebnie się
fatygowałeś. - Emily nawet nie zauważyła, że zapomniała mówić do niego per
"pan".
-Jak to? - zdziwił się. -
Przecież to ja zniszczyłem kurtkę.
-Nie zniszczyłeś, tylko
poplamiłeś. Daj spokój, stać mnie by zapłacić.
Tak naprawdę to Emily nie było
stać. Od przeprowadzki do Londynu żyła na łasce innych - najpierw płacili za
nią rodzice i Janet (dla ścisłości - rodzice dziewczyny płacili kuzynce, a ona
Ronnie), potem mieszkała u Nialla, który - podobnie jak Harry - nawet nie
chciał słyszeć o jakiejkolwiek pracy swojej ukochanej. Na koniec wylądowała u
Zayna i Perrie, którzy samymi wymownymi spojrzeniami utwierdzili ją w
przekonaniu, że nie przyjmą żadnej zapłaty. Tak więc przez kilka ostatnich
miesięcy Emily w ogóle nie zajmowała sobie głowy sprawami tak błahymi, jak
utrzymanie. Dopiero ostatnie wydarzenie uzmysłowiło jej, że musi się
usamodzielnić. Nie będzie łatwo. Nie miała żadnego wykształcenia, ani tym
bardziej doświadczenia, nie była nawet studentką, a jej wszystkie znajomości
zamykały się w obrębie przemysłu muzycznego, do którego nie przejawiała
specjalnego talentu.
Zero perspektyw.
-Nalegam. - głos chłopaka
przywrócił ją do rzeczywistości.
A co mi tam, pomyślała.
-Niech ci będzie. Płać. -
wymamrotała, przewracając oczami, ale w głębi ducha czuła ulgę.
Gdy wyszli z budynku - ona z
czystą kurtką, a on z czystym sumieniem - zatrzymali się na dole krótkich
schodków i spojrzeli na siebie niepewnie. Chłopak zaszurał dużymi butami,
obserwując tajemniczą dziewczynę. Wiedział kim ona jest, w końcu ta twarz nie
raz widniała w rubrykach towarzyskich najlepszych gazet, ale coś w jej
spojrzeniu mu się nie zgadzało.
-Emily?
-Słucham?
-Nie miałabyś ochoty... na
kawę? Oczywiście, jeśli nie jesteś umówiona z...
-Chętnie. - odpowiedziała
dziewczyna, zanim zdążył wypowiedzieć to imię.
Mike uśmiechnął się i ruszył
chodnikiem w stronę najbliższej kawiarni, a ona za nim.
-Jak ci poszła rozmowa o
pracę? - zagadał.
Emily nabrała powietrza w
płuca. Cholera. Nie lubiła zakopywać się w kłamstwa. Ale co miała powiedzieć?
-Nie przyjęli mnie. -
wzruszyła ramionami.
-Przykro mi. I co teraz
zrobisz?
-Będę szukać dalej.
-Wiesz, mam spore grono
znajomych w różnych branżach... - zamilkł, bo akurat otwierał przed nią drzwi
do lokalu. Podeszli do pierwszego stolika i zdjęli kurtki. - ...jeśli chcesz
chętnie ci pomogę. - dokończył, gdy już usiedli.
Blondynka popatrzyła na niego
podejrzliwie.
-Dlaczego jesteś taki
bezinteresowny? Nie znamy się, tak na dobrą sprawę.
-Myślę, że za jakiś pół
godziny to co powiedziałaś będzie nieaktualne. - uśmiechnął się i zawołał
kelnerkę.
I rzeczywiście, gdy
czterdzieści minut później oboje opuszali ciepłą kawiarnię, byli już dobrymi
znajomymi. Okazało się, że mają razem kilka wspólnych tematów. Jednak Mike,
jako dobry obserwator, szybko zauważył, że mimo pozornego uśmiechu Emily jest
smutna. Co więcej, bardzo zręcznie unikała tematu swojego chłopaka i całego
zespołu z którym była powiązana, a to było już absolutnie dziwne.
Wychodząc z lokalu wymienili
się numerami. Emily przez chwilę zastanawiała się, czy postępuje właściwie.
"Nie mogę całe życie bać się ludzi" - stwierdziła ostatecznie, żegnając
Mike'a. "To nie grzech mieć znajomych, którzy nie są znajomymi twojego
faceta."
"Byłego faceta."
"Faceta którego wciąż
kochasz."
"Przestań! - skarciła
samą siebie - Czasem miłość nie wystarcza, najwyższa pora się z tym
pogodzić..."
*
Nienawidziła londyńskich
korków. O ile na badania dotarła bez problemu, to powrót był męką. Znudzona
uderzała w kierownicę, powtarzając w głowie słowa Warnera. Wszystko wydawało
się być dobrze. Całkiem dobrze... Dziewczyna wyciągnęła rękę i dotknęła
pokrętła przy radiu, bo spiker zapowiadał "Best Song Ever". Właśnie
wtedy zmieniły się światła. Ronnie chciała ruszyć, gdy spojrzała na sąsiedni
pas i krew w jej żyłach gwałtownie nabrała tempa.
Chwilowo pustym przejazdem
pędził jakiś nieduży samochód. Jego kierowca był tak zajęty rozmową przez
telefon, że nie zauważył spóźnionej pieszej przebiegającej pasami. Ronnie
oczami wyobraźni widziała już, co się stanie. Młoda kobieta obróciła głowę, ale
miała szans uciec spod kół, nie wbiegając jednocześnie na któryś z sąsiednich,
żyjących swoim życiem, pasów. Cały świat zdawał się zwolnić w oczekiwaniu na
jej śmierć.
Ronnie zdała sobie sprawę, że
przycisnęła pedał gazu, gdy dźwięki klaksonów za nią ucichły, a samochód
ruszył. Nie zastanawiając się nawet nad pochopnością tego działania i o ryzyku,
wjechała między kobietę a auto. Drugi kierowca dopiero w ostatniej chwili
zaczął hamować i wpadł w poślizg na mokrej od deszczu drodze.
Głośny huk na chwilę ogłuszył
wszystkich, gdy samochody zderzyły się bokami. Poduszki wystrzeliły, Ronnie
uderzyła głową o boczną szybę i syknęła z bólu. Jej chore serce z
niezadowoleniem reagowało na tego rodzaju emocje. Piesza wciąż stała nieruchomo,
zaledwie dwa metry od tego zdarzenia, obserwując sytuację szeroko otwartymi
oczami.
Minęło kilka sekund, odkąd
dziewczyna patrzyła na kurczącą się poduszkę powietrzną, a dźwięki wokół niej
stopniowo zyskiwały na głośności. Prawą ręką odnalazła i odpięła pas. Zmęczone
serce przestawało wariować, a jedno spojrzenie w lusterko upewniło ją, że jest
cała. Nabawiała się tylko guza, ale to przecież nic.
Drzwi od samochodu otworzyły
się gwałtownie. Młoda kobieta, którą Ronnie ochroniła przed niechybną śmiercią,
rozglądała się po wnętrzu z paniką.
-Nic pani nie jest?
-Nie, jestem cała. - uśmiechnęła
się pani Styles.
-Uratowała mi pani życie!
-Zdarza się... - wymamrotała,
wysiadając z samochodu.
-Ja... ja nie wiem, co
powiedzieć! Dziękuję! - nieznajoma rzuciła się jej na szyję i zaczęła szlochać,
dając upust emocjom.
-Proszę się uspokoić, przecież
wszystko jest w porządku.
Obie obejrzały miejsce
zdarzenia. Szybko okazało się, że drugi kierowca też wyszedł z tego zdarzenia
cało i gorąco przepraszał obie kobiety za swoją nieuwagę. Ale Ronnie nie miała
czasu przyjmować zasłużonych wyrazów wdzięczności. Szybko odnalazła w torebce
czarne okulary i wcisnęła je na nos, jednocześnie wybierając numer pomocy
drogowej.
-Mam do was prośbę... -
powiedziała, skanując otaczający ich tłumek gapiów. - Zabierzmy stąd te
samochody i spadajmy, zanim pojawi się policja. Naprawdę nie potrzebuję być w
jakiejś podrzędnej gazecie.
-Jest pani ścigana? -
zażartował właściciel drugiego auta.
-Nie, ale mój mąż będzie wściekły,
jeśli przyzwoicie go dziś nie okłamię. Będę musiała wymyślić jakąś historię z
szalonym, nieodpowiedzialnym - tu rzuciła wymowne spojrzenie na mężczyznę -
kierowcą w roli głównej, bo sam mnie zabije, gdy mu powiem, że celowo wjechałam
pod samochód.
-Ocaliła pani człowieka!
-Wiem i nie żałuję. Po prostu
się stąd zmywajmy.
Niewiele myśląc postanowiła
zdać się na łaskę zawiadomionej o zdarzeniu pomocy drogowej i pozostawić auto
im, a sama próbowała złapać pierwszą taksówkę. Udało się jej wyjątkowo łatwo.
Już miała wsiaść do bezpiecznego, żółtego pojazdu, gdy poczuła czyjś dotyk na
ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła tą samą, młodą kobietę, której nie zapytała
nawet o imię.
-Chciałabym się pani jakoś...
-Proszę przestać. Każdy na
moim miejscu zrobiłby tak samo.
-W takim razie... jeszcze raz
dziękuję, Ronnie. - nieznajoma mrugnęła do niej porozumiewawczo.
Ronnie zajęła miejsce w
taksówce i podała kierowcy adres, po czym odchyliła głowę do tyłu, chcąc choć
trochę ochłonąć.
"Co ja znów wymyśliłam?
Harry nie będzie szczęśliwy..."
*
-Jesteś pewien, że się uda?
-Dorothy, naprawdę masz do
mnie tak mało zaufania?
-Tak, Jacob. Mam do ciebie
zero zaufania.
-To nie dobrze... Chociaż...
to, co mam zrobić jej sporym ryzykiem. Jeśli ktoś mnie złapie nie będę cię
krył.
-Ja umiem zadbać o ciebie. -
prychnęła dziewczyna.
Stali przy barze w knajpie na
przedmieściach Londynu, omawiając dokładnie plan. Barman zajęty był jakimś
siwiejącym mężczyzną, który przyszedł tu opłakiwać zdrady żony, więc nie
musieli martwić się, że ich usłyszy. Jacob patrzył na modelkę z mieszaniną
zachwytu, strachu, respektu i pożądania. Uwielbiała to spojrzenie, bo właśnie
tak chciała być postrzegana przez wszystkich facetów, nawet tych, którzy tylko
dla niej pracowali. Nie wiedziała, że jej obecny współpracownik ukrywa za nim
też rozbawienie. Orientował się mniej więcej, jak urządził ją ostatnio Harry
Styles i dziwił się, że piękna modelka, która z trudem wróciła na okładki i
wybiegi wciąż chce prowadzić tę chorą wojnę.
Ale potrzebował kasy, więc
propozycja Dorothy wydawała się bardzo obiecująca. Ostatecznie nic się nikomu
nie stanie.
-Rozmawiamy wciąż o tej samej
stawce?
-Oczywiście. Tylko masz to
załatwić jutro, rozumiemy się?
-Jasne. Zadzwonię, gdy
wszystko będzie gotowe.
[PO PIERWSZE:
Dlaczego już nienawidzicie Mike’a?
Przecież to miły chłopak. Powiem wam w tajemnicy,
że będzie bardzo dobry dla Emily, jeśli obawiacie się czegoś odwrotnego.
Jedna osoba zasugerowała, ze to ten sam koleś,
który chciał skrzywdzić Emily – ona pamięta twarz tamtego, rozpoznałaby. To nie
on.
Dziękuję za tyle wyświetleń i za waszą cierpliwość! Jesteście niesamowici!
I jak myślicie, Harry będzie zadowolony czy niezadowolony?
Co takiego kombinuje Dorothy (taaak, zgadłyście!) i jej współpracownik?
Powiem wam że jestem na skraju załamania nerwowego
plus pogarsza mi się depresja (wspominałam, że mam depresję?) więc możecie
zrzucić winę za złą jakoś tego rozdziału oraz to że losy bohaterów dzieją się
nie tak, jak sobie tego życzymy. Ale to nie moja wina. Ja nad tym po prostu nie
panuję. Kocham was. Zamykam się teraz w mojej ciupie i NIE dodam rozdziału dopóki
nie napiszę kolejnych 20 stron powieści. Jakby co przypomnę, że komentarze są
motywujące.
PS. Kto z was też uzależnił się od SOML?]