Rozdział Dwudziesty Siódmy.


 [powiem wam tylko, że ten rozdział był pisany jeden raz, jednym tchem i nie zrobiłam tu żadnej poprawki, więc macie oryginalną wersję ;) po drugiej gwiazdce proponuję jakąś rozczulająca muzykę, sama nie umiałam nic dobrać]


Rose stała w różowej piżamce przyglądając się z rozbawieniem, jak przetrząsam całą półkę w poszukiwaniu jej czerwonej sukienki. Z radością klaskała w rączki, gdy ja wyrzucałam kolejne ciuchy na środek pokoju.
-Ubierz ją w coś innego. - poradził mi Luke z kuchni. - We wszystkim wygląda słodko.
-Ale ja chcę tą czerwoną! - odkrzyknęłam.
-Tak! Ćejwonom! - zawołała mała.
Mój przyjaciel stanął w drzwiach z kubkiem kawy i uśmiechnął się na widok bałaganu, którego tu jeszcze pięć minut temu nie było.
-Denerwujesz się?
Spojrzałam na niego poważnie.
-Uważasz, że to śmieszne?
-Skąd. To ty zachowujesz się komicznie.
-Chcę, żeby na nią spojrzał. Tak, jak ja. Jak Louis. Rozumiesz?
-I czerwona sukienka w tym pomoże?
-Mam ją!
Z dumą i triumfem wypisanym na twarzy wyciągnęłam piękną kreację, szytą jak dla Czerwonego Kapturka. Szybko przebrałam małą w sukienkę i rozczesałam jej śliczne włoski. Tym razem nie ułożyłam ich tak, by zasłaniały policzki. Odgarnęłam pasma do tyłu i ukazałam śliczne dołeczki Rose, odziedziczone po ojcu. Mała stała przy lustrze uśmiechając się promiennie, a ja przyglądałam się jej zachwycona, tak samo jak w chwili, gdy pierwszy raz trzymałam ją w dłoniach.
Gdy córka okręcała się niezdarnie przed zwierciadłem, ja otworzyłam szafę, by wyciągnąć z niej jasną tunikę dla siebie. Zdjęłam ubranie z wieszaka, ale wtedy śliski materiał wypadł mi z rąk i upadł na dno szafy. Schyliłam się, by podnieść ubranie i zobaczyłam pudła z pamiątkami. Moje oczy rozbłysły radośnie.
Rzuciłam bluzkę na łóżko i wyciągnęłam albumy. Zaczęłam desperacko przerzucać zdjęcia, szukając tego, o którym całkiem zapomniałam. Luke znów do mnie zajrzał, a jego brwi uniosły się w geście zdziwienia.
-Co ty wyprawiasz?
-Szukam dowodów. - odparłam z uśmiechem. - Rose, malutka, choć tu. Mama ma dla ciebie zadanie...

*

Trzymałam ją za rękę, gdy szłyśmy chodnikiem w stronę kliniki. Mała szła uważnie, z powagą, jakby rozumiała wagę tego wydarzenia. W wolnej od mojego uścisku łapce trzymała fotografię. Przez całą drogę powtarzałam jej, co ma zrobić i jak ważna jest jej misja. Zanim wyszłyśmy wykonałam jej raczkami znak krzyża i wspólnie poprosiłyśmy Boga, by pomógł nam jeszcze jeden raz.
Teraz, widząc budynek kliniki zatrzymałam się i nie puszczając rączki córki, wyjęłam telefon, by wybrać numer Hazzy.
-Halo?
-Gdzie jesteście?
-Na placu przed budynkiem.
-Więc chodźcie.
-Harry, musimy...
-Nie chcę teraz rozmawiać. - powiedział twardo.
-Ale...  Rose musi ci coś pokazać.
-Rose? - zadziwiłam go.
-Tak. Wyjdź do nas. To zajmie minutę.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
-Idę. - powiedział w końcu i rozłączył się.
Schowałam telefon i ostatni raz odgarnęłam włosy z twarzy córeczki.
-Gotowa?
-Tak! - zachichotała.
-Kocham cię, malutka.
-Mama...
-Tak. Teraz tylko musisz oczarować tatusia.

*

Harry przez chwilę stał jeszcze w holu, gdzie miał czekać na Ronnie. Dziwne przeczucie kazało mu biec, ale wciąż stawiał temu opór. W końcu westchnął i ruszył do drzwi. Chciał mieć już to wszystko za sobą. Chciał znać już te wyniki, znać prawdę. Ale nieustannie tlił się w nim ognik wątpliwości - a co jeśli to nie on jest ojcem? Co wtedy z nim? Z Ronnie? Z tą miłością?
Zobaczył je z daleka. Szedł w ich stronę powoli, nie odrywając wzroku od kobiety, którą kochał, choć jej nie ufał. Bał się. W jakiś inny, irracjonalny sposób. Wiedział, że cokolwiek się nie wydarzy, nie będzie umiał spojrzeć na nią jak wcześniej. Coś się zmieniło, bezpowrotnie, niezależnie od tego, czy mała jest jego córką, czy nie. I Harry to wiedział. Dlatego czuł strach.

*

Hazz zatrzymał się jakieś trzy metry od nas i nie odrywał ode mnie umęczonego wzroku. Czułam jego rozdarcie.
-Harry... - zaczęłam, ale coś w jego oczach nie pozwoliło mi dokończyć.
Postanowiłam milczeć, zdać się na Boga. Zdać się na Rose.
Wszystko, co działo się w ciągu tych kilku minut było tak doskonale wyraźne i jednoznaczne. Mogłam dostrzec każdy szczegół.
Powoli nachyliłam się nad małą, kładąc dłonie na jej ramionach.
-Bądź dzielna. - wyszeptałam jej do ucha, po czym głośniej dodałam. - Pokaż, co przyniosłaś.
I wtedy wydarzyło się coś niezwykłego.
Rose zrobiła dokładnie to, czego od niej wymagałam.
Zrobiła kilka drobnych kroczków w kierunku Harry'ego. Jej główka była spuszczona, nie mógł zobaczyć małej twarzyczki. W końcu uniosła podbródek, ale buźka pozostała smutna, pozbawiona dziecięcego blasku. Patrzyła chłopakowi prosto w oczy, a on patrzył na nią.
-Tata... - wyszeptała dziewczynka.
Pewność w jej głosie była niemal nienaturalna, wyraźna jak dzwon. Hazz aż zadrżał na ten dźwięk.
Wtedy mała uniosła zdjęcie, które trzymała w rączce i obróciła je, tak, by mógł je zobaczyć. W tym samym czasie jej twarz rozjaśnił najpiękniejszy z uśmiechów.
Uśmiech Harry'ego.
Fotografia, którą miała mała przedstawiała małego Stylesa. Było to zdjęcie które Hazz podarował mi, gdy oglądaliśmy jego pamiątki z dzieciństwa. Chłopczyk na zdjęciu stał blisko aparatu, tak, że jego buzia zajmowała większość kadru i uśmiechał się cudownie. To był ten jedyny, olśniewający uśmiech, który kochałam bardziej ich oddychanie.
Co więcej - to był uśmiech, który widniał na twarzy Rose.
Oba obrazy mówiły same za siebie. Kilkuletni Harry z fotografii i moja... nasza córka. Dwie krople wody. Nawet ślepy zobaczyłby podobieństwo. Z satysfakcją patrzyłam, jak oczy Hazzy się rozszerzają.
Chłopak powoli zbliżył się do dziewczynki i wyjął z jej rąk zdjęcie. Patrzył na nie przez chwilę, po czym znów podniósł wzrok na małą. A ona wciąż stała, wpatrzona w jego szmaragdowe tęczówki i uśmiechała się.
Zrozumiałam, że dopiero teraz, pierwszy raz, Harry naprawdę spojrzał na to dziecko.
-O mój Boże... - wyszeptał, a jego oczy zrobiły się szkliste.
Malutka spontanicznie przytuliła się do niego, obejmując tłuściutkimi rączkami szyję chłopaka. Nie odtrącił jej, wręcz przeciwnie - mocno przytulił. Spod jego przymkniętych powiek wypłynęła pojedyncza łza.
-Tatuś...
Znów odsunął ją od siebie i ujął jej twarz w dłonie.
-Rose... uśmiechnij się.
Dziewczynka posłusznie wypełniła jego polecenie. Odwzajemnił uśmiech, ale po jego policzkach spływały kolejne łzy.
-Jesteś taka śliczna... - wyszeptał, dotykając dołeczków, które po nim odziedziczyła.
Płakałam. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Stałam z boku przyglądając się tej scenie i drżałam od łez. Ale były to łzy szczęścia. Nigdy nie czułam się lepiej.
Harry, wciąż trzymając jedną rączkę na policzku Rose, wyciągnął swoją komórkę i wybrał numer. Gdy przyłożył aparat do ucha jego wzrok znów zatonął w tęczówkach dziewczynki.
-Halo? - odezwał się do telefonu. - Tak, tu Harry Styles. Odwołuję to badanie. Nie będzie już potrzebne.
Nowy potok łez zalał moją twarz. Miałam ochotę krzyczeć z radości.
Gdy Harry schował telefon do kieszeni, powoli odwrócił wzrok od małej i spojrzał w moją stronę. Wyprostował się i podszedł bliżej. Nie czułam niczego - moje płuca nie pracowały, serce zamarło, gdy próbowałam coś odczytać z jego twarzy, z jego postawy.
Ale on przytulił mnie, powoli, delikatnie... Trwało to chwilę. Chciałam zatrzymać go przy sobie, ale wiedziałam, że teraz to nie ja jestem na pierwszym planie. Odsunął się ode mnie z radością w oczach.
Potem znów cała jego uwaga skupiła się na małej. Pozwoliłam im się sobą nacieszyć. Mogłam godzinami stać i patrzeć jak się do siebie uśmiechają. Po twarzy chłopaka wciąż co chwilę spływały łzy.
-Tocham tata. - powiedziała malutka, a on zachwycił się jeszcze bardziej.
Porwał ją na ręce i zaczął obracać w powietrzu, śmiejąc się przy tym głośno. Zatrzymał się, stykając ich czoła.
-Też cię kocham, Rose... - powiedział, po czym postawił ją na ziemi. - Córeczko...
Nagle moje łzy straciły swoją słodycz, bo zrozumiałam, jak wiele nam zabrałam. Ile czasu zmarnowałam, ile niewypowiedzianych "tata" i "córeczka" znikło bezpowrotnie.
-Jesteś taka... moja. Taka piękna. Taka słodka... - powtarzał w kółko, a ja łkałam szczęśliwa i rozdarta jednocześnie.
Harry ujął rączki dziewczynki i ucałował je, po czym wstał i znów podszedł do mnie. Widziałam, jak w jego oczach mieszają się emocje, ale to było nic w porównaniu z tym, co czułam ja.
-Przepraszam cię, Ronnie. - powiedział poważnie. - Przepraszam, że ci nie wierzyłem, choć miałem dowody... Nie mam pojęcia, jak mogłem nie zobaczyć tego wcześniej. Byłem głupi.
Stałam przez chwilę wpatrzona w niego z zadziwieniem, po czym rzuciłam się mu w ramiona, wciąż płacząc.
-Och, Harry... Przepraszam cię, przepraszam, przepraszam, wybacz mi... kiedykolwiek. Wybacz, że to nam zrobiłam. Wybacz, wybacz... - powtarzałam jak mantrę.
-Spokojnie, Ronnie... - wyszeptał.
-Nigdy nie powinnam ci jej odbierać. Nigdy nie powinnam ci odbierać siebie. Nie miałam prawa... Ale sądziłam, że tak będzie lepiej... nie sądziłam, że to tak się potoczy... Wybacz mi...
Byłam w tym miejscu. Tuż pod drzwiami do serca Harry'ego. Był przy mnie. Czułam jego dłonie na moich plecach, jego oddech we włosach. Rose stała obok nas z tym samym, magicznym uśmiechem na ustach. Chyba wiedziała, jak ważna dla naszego wspólnego życia jest ta chwila. Wiedziałam, że przyszłość nie jest prostą linią, wręcz przeciwnie - czeka nas prawdziwy slalom. Ale w tej chwili nie bałam się niczego. Musiałam walczyć. Już nigdy nie chciałam uciekać przed miłością.

          [AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! To tyle ode mnie :)
Czy naprawdę muszę was prosić o komentowanie tego rozdziału? ASK]

Rozdział Dwudziesty Szósty.



Harry siedział oddychając powoli, wpatrzony w swojego najlepszego przyjaciela. Jego czy wyrażały niedowierzanie.
-Nie wiedziałem. - wyznał Lou. - Domyśliłem się.
-Kiedy? - wyszeptał Hazz.
-Gdy pierwszy raz ją przyprowadziłeś.
-U Zayna?
-Tak.
Harry stał, podszedł do ściany i uderzył w nią pięścią.
-Harry...
-Więc czemu nic nie powiedziałeś? - wrzasnął chłopak, podchodząc do niego, jakby miał go zaraz uderzyć.
Lou wyciągnął dłoń w jego stronę, ale ten odsunął się od niego.
-Czemu?!
-Obiecałem jej.
-Od kiedy ona jest dla ciebie ważniejsza?
-Nie chodziło o nią. Nie chciałem mieszać się w wasze sprawy...
-Wiedziałeś, że chcę...
-Ale...
-Wiedziałeś!
-Nie mogłem, Harry.
Styles przez chwilę patrzył na niego chłodno, po czym złagodniał. Lojalny nawet wobec nieprzyjaciół. Nie powinien się na niego złościć. A jednak...
-Jak się domyśliłeś?
-Gdybyś na nią patrzył, też byś się domyślił.
-Dlaczego nie dałeś mi jakiegoś znaku, wskazówki, sugestii?
Lou milczał.
-Przyjaciele... - westchnął Hazz. - A chłopaki?
-Nie. - Tommo przez chwilę patrzył na niego smutno. - Musisz to zrozumieć. Ona robiła to dla ciebie.
-Dla mnie?! -zakpił. - Dla mnie kłamała w żywe oczy przez 3 lata?
-Tak. Chciała, byś skupił się na zespole. Wycofała się w cień naszej kariery. Dla ciebie!
-Przecież wiesz, że gdyby mnie potrzebowała, to zosta...
-Właśnie! I dlatego odeszła.
-Ale... nasza miłość? To się nie liczyło? - w jego głosie była rozpacz.
-Hazz, zastanów się! - Lou złapał go za ramiona i potrząsnął. - Myślała tylko o tym, byś jak najmniej ucierpiał. By zespół nie ucierpiał. Ty poświęciłbyś zespół dla niej, ona poświęciła was dla zespołu.
-To dało się pogodzić.
-W teorii. Ale miałeś kiedyś osiemnaście lat, zespół, tłum fanek, dziecko, trasę i płytę do nagrania?
Harry zamilkł, rozumiejąc zachowanie Ronnie. Ale to ani trochę nie łagodziło jego goryczy. Miał żal do dziewczyny, bo zniszczyła ich miłość... z miłości. Nie wiedział, czy on byłby zdolny zrobić to samo dla niej, czy potrafiłby aż tak wyzbyć się egoizmu. Ale zraniła go! I to był ból nie do zniesienia.
-To nie zmienia faktu, że wciąż kłamała, nawet teraz...
-Tak, to jej błąd. - zgodził się Lou.
Przez chwilę milczeli. W końcu pierwszy odezwał się Tommo.
-Wybaczysz jej?
-Nie wiem. Nawet nie wiem, czy jej wierzę.
-A... wybaczysz mi? - dodał niepewnie, patrząc w zielone oczy przyjaciela.
Harry przyciągnął go do siebie i mocno przytulił. Nie potrafił być zły na Louisa. Nie chciał. Nie teraz. Za bardzo go potrzebował.
         
*

Emily siedziała wściekła w swoim pokoju. Nie wiedziała, dlaczego tak się zachowała. Nie rozumiała. Ale miała dość. Dość Ronnie i jej problemów. Choć to one właśnie jej pomagały. Czuła się lepiej, gdy widziała zaufanie w jej oczach, gdy nie była jedyną zagubioną, gdy każdy traktował ją tak zwyczajnie, gdy czegoś od niej wymagał. Było jej dobrze u Ronnie.
Ale w tym momencie miała dość.
Wybiegła z pokoju i ruszyła w stronę drzwi.
-Dokąd idziesz, Emily? - usłyszała za sobą, ale to zignorowała.
Wybiegła na ulicę, przypominając sobie, że nie wzięła bluzy. Nie mogła się wrócić. Spojrzała na swoje ręce i skrzywiła się. Sznyty były okropne. Nienawidziła ich, jak nienawidziła całego swojego ciała. Miała na sobie tylko cienką bluzkę z rękawem 3/4. Zacisnęła zęby, próbując naciągnąć materiał na nadgarstki. Gdy w końcu zasłoniła najgorsze blizny, splotła ręce na piersi i ruszyła przed siebie w dół ulicy.
W tym samym momencie Niall zatrzymał się pod domem Hazzy, zły na siebie i na Ronnie. On też miał dość. Przez chwilę patrzył przed siebie, po czym znów odpalił samochód i zawrócił.
Szła główną ulicą, gdy dostrzegła jego auto. Jechał, w skupieniu wpatrując się w jezdnię. Ale gdy już miał ją minąć, jego wzrok prześlizgnął się w stronę przechodniów i dostrzegł znajomą sylwetkę.
Zjechał na chodnik, zupełnie nie przejmując się, że łamie przepisy i wyskoczył z auta.
-Emily!
Nie odpowiedziała, szła dalej.
Podbiegł do niej i złapał za łokieć.
-Wybacz, nie chciałem, żeby to co wtedy powiedziałem... to było o Ronnie. Ty nie masz z tym nic wspólnego.
-Nie ważne. - dziewczyna poprawiła rękawy bluzki.
Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Były zbyt niebieskie. Zbyt intensywne dla jej wyblakłych zmysłów.
-Ważne.
-A kim ja dla ciebie jestem? - zapytała, podnosząc twarz. - Nie znasz mnie! Niech pan gwiazda mi wybaczy, nie chciałam urazić jego ego. Do wiedzenia.
-Ale ja chciałem tylko...
Emily marzyła by zniknął. Potrząsnęła ze złością głową, a wtedy pasma włosów upadły na jej twarz. Odruchowo odgarnęła je ręką.
-Odejdź ode mnie. - wyszeptała. - Chcę byś sama.
Ale Niall nie słuchał jej. Patrzył przerażony na jej rękę. Poprawiając włosy puściła rękaw i teraz ślady samookaleczenia były odsłonięte. Chłopak spojrzał na nią z pytaniem w oczach.
-Nie znasz mnie. - powtórzyła swoje wcześniejsze słowa, po czym odeszła, zostawiając Nialla samego na chodniku.

*

Był już późny wieczór. Gdy Emily wróciła, wiedziałam, że nie ma sensu pytać ją o cokolwiek. Zanim zamknęła się u siebie wymamrotała kilka słów przeprosin, za to, że musiałam się martwić, ale potem to ja zaczęłam przepraszać i obie postanowiłyśmy uciąć tą dyskusję.
Usiadłam w pokoju małej, patrząc jak śpi i po raz kolejny chwyciłam mój telefon. Nie wierzyłam, że odbierze, ignorował mnie cały dzień, ale jednak.
-Spotkajmy się. - poprosiłam, gdy tylko podniósł słuchawkę
-Ronnie...
-Nie wierzysz mi? - odgadłam, co ma mi do powiedzienia. - Harry, przecież...
-Chcę dowodu.
-Spójrz na nią a znajdziesz milion dowodów! - wykrzyknęłam, nie zwracając uwagi na śpiące dziecko.
Harry przez chwilę milczał. Gdy w końcu się odezwał, myślałam, że żartuje.
-Zrób testy DNA.
-Co?
-Jeśli naprawdę jest moją córką...
-Jest. - przerwałam mu. - Rose jest twoja.
-Jutro, nowa klinika w centrum, w południe. - powiedział tylko i się rozłączył.
Przez chwilę patrzyłam na śpiące dziecko, zbierając myśli.
Chce dowodów? Proszę bardzo. Nie bałam się testów, Harry był jedynym mężczyzną w moim życiu, byłam pewna wyników tak samo jak tego, że to ja urodziłam małą. Mogłam zrobić tyle badań ile będzie wymagał, by znów odzyskać jego zaufanie.

*

Niall leżał na swoim łóżku, oddychając głęboko. Przed jego oczami wciąż pojawiał się obraz Emily i jej rąk - pokaleczonych, poranionych, pełnych blizn. Widział już podobne ślady na ciałach swoich fanek, które często opowiadały, jak 1D uratowało im życie, ale nie miał pojęcia, że Emily...
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu. Horan spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się szeroko.
-Cześć, kochana!
-Czemu się nie odzywasz? Martwię się o ciebie!
-Spokojnie, Demi. Nie musisz się martwić, wszystko w porządku. Nie mam czasu na swoje problemy.
-To znaczy? - w głosie przyjaciółki usłyszał troskę i ulgę jednocześnie.
Szybko streścił jej wydarzenia z życia Harry'ego. Demi wyraziła nadzieję, że wszystko skończy się szczęśliwie, ale nie dała się zbić z tropu.
-Jest coś jeszcze, Niall?
-Ach... - westchnął. - Czy naprawdę nie mogę mieć przed tobą żadnych tajemnic?
-Nie. - zaśmiała się. - Gadaj.
-Jakby to... - zastanowił się, zagryzając wargę. - Miałaś kiedyś taką wewnętrzną potrzebę, by pomóc osobie, której praktycznie nie znasz? Niezależnie od... wszystkiego?
-Tak, miałam. A ty?
-Jest... pewna dziewczyna. Nawet jej nie znam. W sumie ty dogadałabyś się z nią lepiej.
-Jak to?
-Wasze ręce... wyglądają podobnie.
Nie musiał mówić więcej. Był jedną z niewielu osób, którym Demi dokładnie opowiadała o swoich samookaleczeniach, depresji, o okresie, który uczynił ją tak silną.
-Musisz być przy niej. Być mimo wszystko i powtarzać, że jest piękna. Jeśli raz weźmiesz odpowiedzialność za czyjeś życie, to ono do końca jest po części twoje.
-Raz zachowałem się wobec niej okropnie. - wyszeptał - Ona teraz mnie nienawidzi.
-Ona boi się, że zniszczysz mur, za którym czuje się bezpieczna, a który w rzeczywistości ją unieszczęśliwia. A ty nie burz go, tylko rozbierz cegiełka po cegiełce. Za wszelką cenę. Tylko bądź cierpliwy.
-Dziękuję, Demi. Jesteś zbyt dobrą przyjaciółką dla takiego gamonia jak ja... taka mądra i dobra...
-Doświadczona, Niall. Nie schlebiaj mi, bo się rumienię.
Zaśmieli się.
-Ale jest jeszcze jedna sprawa. - dodała po chwili.
-Jaka?
-Musisz mieć pewność, że naprawdę chcesz się w to wplątać. Że naprawdę chcesz jej pomóc. Że nie oczekujesz niczego w zamian.
Horan nagle zdał sobie sprawę, że naprawdę chce pomóc Emily. Co więcej, wiedział dlaczego tego chce. Zrozumiał to po uczuciu, jakie budziło się w nim, za każdym razem przypominał sobie jej oczy.

[Wiem, że nieco krótszy, ale stwierdziłam, że nie ma sensu dopisywać jakiejś bezmyślnej papki i zostawiłam esencję ;) Poza tym, muszę oddzielić następne wydarzenia od tych.
I jak? Emily znów pokazuje pazurki. Przyznam się, że to chyba moja ulubiona postać... na tym etapie fabuły. Potem zobaczycie ;) Jak myślicie, co wymyśli Ronnie? Co stanie się podczas testów? A może coś się wydarzy? Zostawiam to waszym domysłom ;)
Mam do was pytanie o wasze... preferencje czytelnicze ;) tzn. jakie blogi lubicie czytać - takie spokojne, czy takie w których jest agresja, namiętność etc dark czy coś z zachowaniem stereotypów (lou w paskach)? romantycznie  czy z nutą intrygi? Pytam, bo za jakiś czas będę kończyła pisać Smile of Harry i zastanawiam się czy was nie stracę gdy poznacie drugie opko ;) Jest ono inne klimatycznie, więc boję się żeby nie przesadzić. To jak? jakie opowiadania lubicie? 
Komentujcie, bo następny rozdział będzie.... ahhhh... ciekawy ;) Zapraszam na ASKA]

Rozdział Dwudziesty Piąty.


 [z dedykacją, dla wszystkich walczących z egzaminami.]

Gdy Liam, Zayn i Niall wpadli do domu Stylesa zastali Lou i Harry'ego siedzących w salonie, wpatrzonych w leżącą na stole kartkę. Zatrzymali się w progu, nie wiedząc, co powinni zrobić.
-Hazz?
Milczenie.
Zayn wszedł do pokoju i usiadł obok przyjaciela. Złapał go za ramię i delikatnie potrząsnął.
-Harry!
-Zostaw go. - polecił Louis. - I tak nie zareaguje.
-Jak to?
-Ty też być nie zareagował.
Pozostali dwaj chłopacy również podeszli do chłopaka i parzyli na niego zmartwieni. Wtedy Hazz ujął leżący na stole dokument w dwa palce i podał go Mailkowi. Ten wstał, by pozostali też mogli zobaczyć.
-Akt urodzenia? - Liam spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem. - Po co ci...
Nie dokończył, bo Niall zachłysnął się powietrzem, widząc, o co chodzi. Zayn i Liam wciąż patrzyli na Stylesa, nie w kartkę.
-Jestem jej ojcem... - wyszeptał Harry
-Co?! - krzyknął Malik i spojrzał w dokument.
"OJCIEC: HARRY EDWARD STYLES."
-O kur... - uciął w pół słowa.
Przez chwilę cała piątka milczała.
-Jak to możliwe?! - wrzasnął nagle Hazz. - Przecież...
-Odeszła, gdy zaszła w ciążę? - zdziwił się Liam.
-Ale dlaczego?
-A może nie wiedziała?
Louis patrzył jak Liam, Niall i Zayn wymieniają się teoriami. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
-Zamknijcie się! - syknął w końcu.
Wszyscy umilkli i spojrzeli na Harry'ego.
-Wierzysz w to? - zapytał Liam cicho.
-Nie... nie wiem. Jeśli to moje dziecko... to dlaczego... przecież...
-Bała się, że nie będziesz tego chciał?
-Ona była z Luke'em.
-Ile ma ta mała? Dwa latka?
-Chyba tak...
-Data jest w akcie!
-Ma już dwa lata...
-Czyli...
-Ale mogła go zdradzić, wpaść i odejść...
-Ona nie zrobiła...
-Już nie wiem, czego się po niej spodziewać.
-Chłopacy! - Lou uderzył pięścią w stół, choć doskonale rozumiał ich zdenerwowanie.
Styles siedział słuchając ich chaotycznej rozmowy, próbując znaleźć w tym wszystkim sens.
-Co teraz, Harry? - zapytał łagodnie Zayn.
-A może to na prawdę twoja córka? - Liam spojrzał na przyjaciela i zaraz tego pożałował.
W oczach Harry'ego nie było już nic, co można by nazwać słowami.
Niall, który od kilku minut milczał, nagle ułożył wszystkie fakty w jedną całość. Wszystko, od daty urodzin małej aż do zdrad Luke'a i postawy Ronnie składało się w całość. Owszem, ale poprzednio też tak sądził...
Horan patrzył na ponownie zranionego przyjaciela i nagle obudziła się w nim złość. Nie umiejąc jej opanować zacisnął dłonie w pieści i wybiegł z mieszkania.

*

Niall wpadł do mieszkania, nawet nie zadając sobie trudu pukać. Po prostu wtargnął do środka i odnalazł mnie w kuchni. Jego wściekłe spojrzenie nie wróżyło nic dobrego. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać.
-Jak mogłaś..? - wydyszał. - Jak mogłaś go tak oszukiwać?
-Niall, po... - zaczęłam, ale przerwał mi w pół słowa.
-Jak mogłaś?! - wrzasnął. - Masz w ogóle pojęcie jak bardzo go raniłaś?!
-Ja chcia...
-Okłamywałaś wszystkich! Dlaczego, Ronnie? Dlaczego?!
-Daj mi wytłumaczyć! - zawołałam.
-Słucham.
-Nie chciałam, by zostawił zespół dla dziecka.
-I pozwoliłaś mu się załamać?
-Niall...
-Zabrałaś mu ją! Zabrałaś! Nie widział jej, gdy przyszła na świat! Nie trzymał na rękach! Nie zmieniał pieluszek! Nie uczył mówić i chodzić! Już nigdy nie uda mu się tego nadrobić! Zabrałaś Rose ojca! Jakim prawem!
Patrzyłam na niego zszokowana tym wybuchem, nie mając słów na swoja obronę.
-Jesteś skończoną idiotką. - wypalił nagle. - Egoistyczną, pozbawioną empatii idiotką!
-Jak śmiesz!
-Po co wróciłaś?
-To on wrócił!
-I co? Chciałaś zachować to w tajemnicy, i napisać jej w testamencie kim był jej ojciec? Myślałaś o tym? Czy tylko o sobie?
Miałam go dość. Wiedziałam, że był zdenerwowany, a mi należała się ta kara. Ale nie miałam cierpliwości słuchać tego dłużej. Przecież zrobiłam to też z myślą o nim, o zespole...
-Nie! - wrzasnęłam i wybiegłam z pomieszczenia.
Niall chciał mnie złapać, gdy wtedy znikąd pojawiła się Emily. Ale... czy to na pewno była ona? Tego spojrzenia, tej postawy nigdy nie widziałam. Dziewczyna była.... wściekła. Wściekła jeszcze bardziej niż ja i Horan razem wzięci. Z rozjuszonym spojrzeniem podeszła do chłopaka i już byłam pewna, że go spoliczkuje.
-Nie masz pojęcia, o czym bredzisz! Robiła to z miłości! Poświęciła własny związek, byś ty i twoi piękni koledzy mogli nie przeszkadzać sobie w karierze! Oddała szczęście swoje i Harry'ego, a nawet szczęście dziecka, by nie kazać mu wybierać między tym, co kochał! A ty nazywasz ją egoistką!
Niall patrzył na nią zaszokowany.
-C-co? - wyksztusił w końcu.
-Dobrze słyszysz. Każdy popełnia błędy, ale kim ty jesteś, żeby to oceniać? - powiedziała, już nieco spokojniej.
-Ja... ja nie... - blondyn, podobnie jak ja był kompletnie zbity z tropu tym wybuchem.
-Wyjdź stąd. - powiedziała takim tonem, jakby chciała splunąć mu na buty.
-Ale...
-Wyjdź!
Horan zamrugał, po czym bez kłótni ruszył w stronę drzwi.
Gdy był już na klatce schodowej, Emily odwróciła się w moją stronę. Podeszłam do niej. Chciałam ją przytulić, ale wiedziałam, że z pewnością by mnie odepchnęła - dziewczyna unika wszelkich kontaktów fizycznych. Tak więc uśmiechnęłam się do niej blado, nie wiedząc, co powiedzieć.
-Dziękuję. - wyszeptałam w końcu.
Ale ona spojrzała na mnie smutno i ruszyła w stronę swojego pokoju.
Stałam chwilę w przedpokoju zastanawiając się nad całą tą sytuacją, gdy uświadomiłam sobie, dlaczego Niall tu przyjechał. Rozmawiał z Harry'm.
Jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko po schodach. Wiedziałam, że prawdopodobieństwo, że Horan jeszcze nie odjechał jest niewielkie. Zgubiłam kapcie i biegłam boso, postępując po trzy stopnie, przeklinając w myślach brak windy. Gdy w końcu wyskoczyłam z budynku, Niall siedział już w swoim aucie. Pewnie nie zdążyłabym, gdyby nie zamyślenie chłopaka. Irlandczyk wpatrywał się tępo w kierownicę, jakby nie wiedział, co robić.
-Niall! - zawołałam.
Blondyn otrząsnął się z zamyślenia, spojrzał na mnie i przekręcił kluczyk w stacyjce.
-Poczekaj! - dobiegłam do niego i złapałam za drzwiczki, by nie odjechał. - Poczekaj... - spojrzałam na niego przez otwarte okno.
-Puść.
-Co on powiedział?
-Nic nie powiedział.
-Jak to?
-A jak ty byś zareagowała? Jest w szoku.
-Ale mi wierzy? - zapytałam z nadzieją, puszczając drzwiczki.
-Nie wiem... nie wiem... - Horan spojrzał na mnie zagubionym wzrokiem i nacisnął pedał gazu.
-Niall! - wołałam jeszcze za nim, ale nie słyszał.
         
*

Harry poprosił przyjaciół, by zostawili go samego. Musiał przemyśleć to na spokojnie. Czuł się zagubiony i zdezorientowany.
Ok. Rose jest jego córką. Ronnie urodziła mu córkę. Harry jest ojcem. Akt urodzenia nie mógł kłamać! Ale to Ronnie podawała nazwisko ojca, które się w nim znalazło. Planowała to od początku? A może akt był tylko podróbką. Przecież wystarczy kwadrans by wydrukować wiarygodną kopię dokumentu, od czego jest internet.
Dlaczego więc teraz mówiła mu, że to jego dziecko? Dlaczego tyle zwlekała? Chodziło o jakieś korzyści, szantaż? Hazz nie umiał dopuścić do siebie podobnej myśli.
Wrócił do czasów, gdy byli razem. Czy wychodziła na 'spotkania z przyjaciółmi w jakiejś kolejności? Cóż, często widywała się z przyjaciółkami, nie ukrywała też swoich odwiedzin u Luke'a. To były zwykle popołudnia, ale kilka razy wróciła też w nocy, tłumacząc, że dziewczyny wyciągnęły ją na drinka.
Nie przypominał sobie by w ostatnim miesiącu ich związku zachowywała się jakoś dziwnie. Nie słabła, nie wymiotowała, nie miała żadnych objawów ciąży. Musiała je więc ukrywać...
Wbrew jego nadziejom, większość argumentów nie sprzyjała Ronnie.
W końcu wrócił do ich ostatniej rozmowy przed rozstaniem..
"Dziękuję ci za to. - mówiła. - Dałeś mi tak wiele, Harry. Nawet nie wiesz, jak wiele."
Czy chodziło o dziecko?
-Ale dlaczego mnie od niego oddzieliła? - zapytał sam siebie.
-Może czegoś się obawiała? - odezwał się Lou.
Harry podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela, który stał w drzwiach i patrzył na niego z troską.
-Prosiłem.
-Czy sądzisz, że zostawiłbym cię, wtedy, gdy mnie potrzebujesz?
-Nie...
Louis podszedł i usiadł obok Hazzy, obejmując go ramieniem.
-Spróbuj jej zaufać.
-Ona właśnie straciła moje zaufanie... Czego mogła się bać?
Tommo zagryzł wargę, zastanawiając się, choć wiedział, co chce powiedzieć.
-Może... tego, co zrobisz z tym fantem? Jak to wpłynie na twoje życie?
Harry odsunął się od przyjaciela i spojrzał na niego zdziwiony. Jego źrenice się rozszerzyły, a umysł zalała nowa fala chaotycznych myśli. Lou patrzył, jak jego dolna warga drży, uświadamiając sobie, że Styles zrozumiał coś jeszcze.
-Wiedziałeś? - oczy Hazzy się zaszkliły, a głos wyrażał wszystko, czego nie ubrał w słowa.
Lou westchnął. Nadeszła pora na jedną z najtrudniejszych rozmów w ich przyjaźni.

[8100 wejść! Jesteście niesamowite! Czasem żałuję że nie piszę rozdziałów na bieżąco, bo wasze komentarze często otwierają mi oczy na ciekawe rozwiązania fabularne. Dlatego komentujcie, to ważne!
I jak? Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy? Jak oceniacie zachowanie Hazzy, Nialla, Emily?
Zdradzić wam sekret? Zakładam drugiego bloga ;) ale to raczej nie wpłynie na to opko, mam nadzieję, że będziecie zaglądać na oba ;) 
To co? Komentujemy i pytamy]

Rozdział Dwudziesty Czwarty.


 ZANIM ZACZNIEMY

Zapraszam was na blogi:

oba prowadzone są przez świetną dziewczynę i bardzo dobrą blogerkę. Już dawno obiecałam, że ją wam polecę i oto spłacam dług ;) Szczególnie wspierajcie drugie opko, dopiero się zaczyna i potrzebuje waszych wejść :) 

Zajrzyjcie też na bloga MAGDY
może ktoś z was widział ją w "Bitwie o dom"? Znam tą dziewczynę osobiście, ma cudowny charakter, wspaniała koleżanka, ale też genialna wokalistka. Z tego co wiem sporo zawdzięcza "The Voice of Poland", ale... zajrzyjcie same ;) I koniecznie odsłuchajcie "Be Strong" i "Happy Day"!

*po reklamie* ;)


z dedykacją dla @OhhhMyNiall która obchodzi dziś rocznicę bycia Directioner :)

Usnęłam dopiero późnym wieczorem, ale nawet w snach męczyły mnie okropne wyrzuty sumienia. Obudziłam się w środku nocy i poszłam napić się wody. Potem otworzyłam pudła schowane na dnie szafy. Wyciągnęłam album i płakałam, oglądając stare fotografie ze mną i Harry'm.
-Co ty wyprawiasz? - Luke też się przebudził i patrzył na mnie zadziwiony. - Zostaw to, choć spać.
Przetarłam oczy i zdałam sobie sprawę, że jestem bardzo śpiąca. Zostawiłam zdjęcia na podłodze, po czym wskoczyłam do łóżka.
-Luke, przytul mnie... - poprosiłam.
Przyjaciel obiął mnie ramieniem i ucałował w czoło.
-Śpij, Ronnie... Obiecałem, że ci się uda.
-Nie uda się.
-Śpij... rano spojrzysz na to inaczej.
Tej nocy, po raz pierwszy usnęłam w objęciach Luke'a.
         
*

Harry siedział na soczystej trawie wpatrzony w niebo. Bawiłam się jego włosami uśmiechając się, choć nawet na mnie nie patrzył. Jego dłoń powoli odnalazła swoje miejsce na mojej talii. Zawsze układał ją w ten sam sposób. Delikatnie musnęłam ustami jego szczękę.
-Jesteś szczęśliwa, Ronnie? - zapytał nagle cichym, zachrypniętym głosem.
-Tak. Jestem szczęśliwa.
-Ja również. - uśmiechnął się i pocałował mnie w usta.
Westchnęłam, gdy odsunął się ode mnie i spojrzał w swój zniewalający sposób. Nie umiałam się przed tym bronić. Nie chciałam się bronić.
-Będziemy szczęśliwi. - zapewnił mnie. - Musimy być tylko zawsze niedaleko siebie, a szczęście będzie razem z nami.
-Wierzę w to, Harry.
-Będziemy szczęśliwi... zawsze...
Jego usta splątały się z moimi. Położyłam dłonie na jego karku i wpasowałam w jego ramiona.
Obudził mnie głos Rose.
Przez dwie krótkie sekundy zastanawiałam się jak to możliwe, że znów mam osiemnaście lat a mała... I wtedy zrozumiałam, że to był sen. Śniłam moje własne wspomnienia.

*

Gdy tylko zajęłam się córką i odprawiłam Luke'a do pracy postanowiłam posprzątać ten bałagan, który zostawiłam na podłodze w sypialni. Jednak wtedy przypomniałam sobie o Emily.
Zajrzałam do jej pokoju. Dziewczyna leżała na łóżku wpatrzona w sufit.
-Wszystko ok?
-Nie. Nie wszystko. - odpowiedziała obojętnym tonem.
Już znałam ten stan. Zresztą, nie tylko u niej.
-Mogę ci jakoś pomóc?
-Nie. Dzięki za troskę. - co dziwne, nie było w tym sarkazmu.
-Jesteś głodna?
-Zaraz przyjdę.
Zamknęłam drzwi i wróciłam do mojej sypialni. Spojrzałam na zdjęcia i znów miałam ochotę się rozpłakać. Harry i ja siedzący na ławce w parku, Zayn wcinający się w kadr. Chłopacy pracujący nad nową piosenką i ja z tacą jedzenia pomiędzy nimi. Hazz czekający na mnie pod prysznicem...
Pośpiesznie zebrałam fotografie i wrzuciłam je do pudełka. Już miałam schować wszystko w szafie, gdy dziwne przeczucie kazało i się zatrzymać. Uklękłam i zaczęłam wyciągać albumy i mniejsze pojemniki, ustawiając je rzędem na podłodze.
Pod najczęściej oglądanymi pamiątkami leżały pozostawione luzem dokumenty i drobiazgi. Spojrzałam na pierwszy z brzegu - karta szczepień małej. Przez chwilę przyglądałam się standardowym kolumnom, jakby gdzieś między informacjami o datach szczepień było ukryte jakieś rozwiązanie.
Nagle zrozumiałam i uśmiechnęłam się do siebie. Zaczęłam desperacko przerzucać pudła szukając odpowiedniej kartki. Rose weszła do pokoju i aż klasnęła z uciechy widząc jeszcze większy bałagan niż wcześniej. Nawet Emily, idąc do kuchni, wsunęła głowę do sypialni, zwabiona niepokojącymi dźwiękami.
-Mam! - zawołałam w końcu.
-Co masz?
Wyciągnęłam kartkę w jej stronę, a ona spojrzała na mnie z uznaniem.
-To ma szansę się udać.
Już pięć minut później dzwoniłam do Lou.
-Musisz coś mu przekazać. - tłumaczyłam. - Może nie chce mnie widzieć, wysłuchać, ale niech to przeczyta. A nawet jeśli nie będzie chciał, to sam mu to po prostu przeczytaj.
-Dobrze, Ronnie. Spotkajmy się za godzinę pod jego domem.
-Ok.
           
*

Nigdy tak bardzo się nie stresowałam. Zaciskałam dłonie na kierownicy próbując oddychać. Moje serce biło jak szalone, gdy co minutę upewniałam się, że zabrałam dokument. Wiedziałam, że to nie jest w stanie naprawić wszystkiego, ale byłam pewna jednego. Harry musi wiedzieć.
Nawet jeśli nie będzie chciał mnie znać.
"Boże, Stwórco, dopomóż mi." - powtarzałam w kółko w myślach.
Lou, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami czekał na mnie pod domem Stylesa. Zaparkowałam po drugiej stronie ulicy i pobiegłam do niego prawie krzycząc z nerwów.
-Proszę. - wyciągnęłam w jego stronę rękę z kartką.
-Nie dam mu tego. - powiedział Louis nagle.
-Jak to? - zdziwiłam się.
-Ty mu to dasz.
Lou mrugnął do mnie, wyraźnie zadowolony z swojego spisku, po czym wyciągnął klucz i otworzył mi drzwi do domu Harry'ego.
-Jest w salonie. - wyszeptał jeszcze. - Będę w pogotowiu.
Miałam nogi jak z waty. Bałam się - strach był wszystkim co czułam Nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Weszłam do środka. Każdy kolejny krok był dla mnie jak mila. Próbowałam nawet nie myśleć, skupiłam się na oddychaniu.
Siedział tam, na sofie, zwinięty w kłębek. Nie widziałam jego twarzy, ale wiedziałam, co wyraża. Rozpacz. Żal. Smutek. Zadrżałam, powstrzymując łzy.
Zbliżyłam się do niego na odległość metra. Dopiero wtedy zrozumiał, że ktoś jest w pokoju - i to nie Lou - więc podniósł głowę. Jego spojrzenie było zdolne zabić mnie wszystkimi uczuciami, jakie w nim walczyły.
Milczał, chyba zbyt zaskoczony moim widokiem, by kazać mi wyjść. Postanowiłam to wykorzystać. Zignorowałam oszalałe serce, zeszklone oczy, drżące ręce i ból, jaki sprawiał mi widok Hazzy w takim stanie i zaczęłam mówić.
-Nie każ mi wyjść.
Patrzył na mnie w milczeniu. Loki opadały na jego czoło, wyglądał jeszcze smutniej niż mogłam to sobie wyobrazić.
Ukucnęłam, bo czułam się dziwnie tak nad nim stojąc i próbowałam wytrzymać jego pełne żalu spojrzenie.
-Chciałam ci powiedzieć. Od samego początku. Ale bałam się. Myślałam, że robię dobrze. A potem ogrom tych kłamstw mnie... nas zniszczył. - wyszeptałam.
W końcu udało mi się wywołać jakąś jego reakcję. Uniósł nieznacznie brwi, nie rozumiejąc o co mi chodzi.
-Wiele razy kłamałam, ale robiłam to sądząc, że działam dla twojego dobra, nie troszczyłam się o nasz związek, bo ty byłeś ważnejszy...
-Miłość była ważniejsza. - powiedział poważnie, choć wciąż nie rozumiał, o czym mówię.
-Teraz to wiem.
-Za późno.
-Nie sądziłam, że to potoczy się w ten sposób. Nie miałam pojęcia, że się pojawisz. Nie przewidziałam takiego obrotu zdarzeń. Byłam pewna, że domyślisz się już wtedy, w centrum handlowym...
Zamilkłam. Przez chwilę słyszałam tylko bicie mojego serca.
-Nie chcę o tym teraz rozmawiać. Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to mów, lub zostaw mnie już.
-Dobrze. Harry... kocham cię. Nigdy nic nie łączyło mnie z Luke'em. To było kłamstwo.
To, co działo się w jego oczach, było trudne do opisania. Czekałam, na jakąś jego reakcję, jednocześnie próbując wziąć wdech.
Nagle Hazz wstał i schował twarz w dłspojrzał na mnie z góry. Szybko się wyprostowałam, moje tętno przyśpieszyło, choć nie sądziłam że to jeszcze jest możliwe.
-Nie byłaś z nim?
-Nie.
-Wymyśliłaś ten związek, by móc ode mnie odejść? - odgadł.
-Tak, ale...
-Nie interesują mnie "ale"! Wyjdź!
-Harry...
-Wyjdź!
Chłopak podszedł do komody po lewej stronę pokoju i oparł się o nią. Wyglądał, jakby ktoś właśnie uderzył go w brzuch.
Nie chciałam z nim walczyć.
-Idę. - wyszeptałam, wstając. - Chcę tylko, żebyś to przeczytał. Żebyś przeczytał kilka słów, które otworzą ci oczy.
Mówiąc to, położyłam na stoliku złożoną na pół kartkę, po czym ruszyłam w stronę wyjścia.
-Zrozum mnie. - poprosiłam jeszcze i wyszłam, zostawiając go sam na sam z prawdą.

*

Harry wsłuchiwał się w jej kroki, gdy opuszczała jego dom. Już sam nie wiedział, co czuje. Ile sprzeczności, wątpliwości obudziły w nim jej słowa.
"...kilka słów, które otworzą ci oczy."
Był tylko jeden sposób, by w to w końcu zrozumieć.
Powoli podszedł do stolika, na którym Ronnie zostawiła papier. Przez chwilę patrzył się na niego, jakby próbował ocenić niebezpieczeństwo.
Podświadomie czuł, że to, co znajdzie na tej kartce zmieni bardzo wiele w jego życiu. Obawa walczyła w nim z ciekawością i chęcią zrozumienia tego wszystkiego.
Co ukrywała Ronnie?
Powoli podniósł kartkę i zamknął oczy. A co jeśli to zrani go jeszcze bardziej? Co wtedy zrobi?
"Niech to się skończy." - pomyślał i otworzył dokument.
Akt urodzenia.
Dlaczego Ronnie dała mu jakiś świstek wydany w francuskim szpitalu? Zaraz...
"Rosalie Helmet" - dziecko nie miało nazwiska Luke'a. A więc...
Przez długą chwilę Harry wpatrywał się w dokument, nie rozumiejąc, gdy nagle zdał sobie sprawę, że rozwiązanie zagadki wypisane jest zamaszystym pismem zaraz pod danymi dziewczynki. Jego źrenice się rozszerzyły, a oddech zamarł, gdy próbował przekonać samego siebie, że to nie halucynacja.
Przez jego kręgosłup przebiegł dreszcz i chłopak aż przysiadł, nie mogąc oderwać wzroku od kilku słów, od tajemnicy, która nie powinna istnieć, a którą Ronnie tak dobrze ukryła w labiryncie kłamstw.
MATKA: RONNIE HELMET
OJCIEC: HARRY EDWARD STYLES.
I wtedy Hazz zrozumiał.

[NO I SIĘ DOWIEDZIAŁ!
Ten rozdział prawie na mnie wymusiliście ;) i z góry mówię, że NIE dodam 25 jutro. Zostawię was z tą niepewnością hihihihi.
Co tu się rozpisywać? Może wy spróbujecie zgadnąć co będzie dalej? Co zrobi Harry, a co Ronnie? I jak oceniacie zachowanie dziewczyny? Czekam na wasze opinie! ASK]