Inna Wielkanoc - part II.


[Szczerze – pisałam dosłownie w biegu i nawet nie czytałam. Nie tak miało to wyglądać. Z początku miał to być zwykły opis świąt z 1D, ale to byłoby nudne. Usiadłam w nocy bez pomysłu i sprawdziłam komentarze. Dwie z was chciały Zayna… usnęłam nad pisaniem, ale kiedy rano się obudziłam, pomysł był ;) Tylko nie miałam czasu go zapisać. Jak wyszło, oceńcie same J
A, i jeszcze jedno. Zanim zaczniecie - mam dla was True Story. Nie wiem czemu, po prostu.

Moja rodzina nie jest idealna, często się kłócimy etc. Jak wszyscy. Ale…
Dziś między sprzątaniem a gotowaniem, równo w południe usiadłyśmy z mamą zrobić sobie przerwę i napić się herby. Nagle usłyszałyśmy dźwięk sma-a. Wzięłam mamy telefon i zaśmiałam się, że odbiorę za nią. „To od taty.” mama zrobiła minę stylu ‘pewnie czegoś zapomniał’. Kliknęłam pokaż: 
„Kocham cię”. 
Mina mojej mamy, gdy już przestałam się śmiać i pokazałam jej wiadomość (szczęście) – bezcenna. CO TE ŚWIĘTA ROBIĄ Z LUDŹMI!

To tyle. A teraz czytamy i komentujemy!]


Oparłam się o wygodny fotel i założyłam słuchawki. Chciałam tylko odpłynąć i zanurzyć się wspomnieniach. Odpaliłam laptopa i zerknęłam na zegarek. Najwyższa pora.
Mama prawdopodobnie leżała teraz plackiem na jakiejś włoskiej plaży, a tato siedział przy barze zamawiając dla nich drinki z palemką. Babcia zmarła w lipcu, nie miałam do kogo pojechać. Krewni pozjeżdżali się u innych 'starszych rodu', ale do mnie nie zadzwonił nikt. Wielka Sobota. Siedziałam w ulubionych dżinsach i bokserce w swoim pokoju. Na dole studził się mazurek i sernik, w spiżarce czekał żurek. Prowizoryczną święconkę schowałam w szafce w salonie. Nabożeństwo Wielkosobotnie skończyło się pół godziny temu.
Byłam sama.
Śmieszne. - pomyślałam - Gdybym była bohaterką filmu familijnego, to zeszłorocznych wpadkach dziś powinnam świętować Wielkanoc z moją 'odnowioną rodziną', tak jak w dzieciństwie...
Ale nie powiedziałam im. Nie powiedziałam nikomu o tym, co wydarzyło się na londyńskim lotnisku rok wcześniej. Nie powiedziałam o chłopaku z loczkami, który przewrócił się o moją walizkę, o pozostałych. Nie powiedziałam o tym, co działo się w sobotę, niedzielę i poniedziałek. Nikt nie wiedział o tej, jakże innej od wszystkich Wielkanocy. Zachowałam ją dla siebie. Tylko dla siebie, by móc zawsze do tego wracać.
Dlatego moi rodzice jeszcze bardziej się zdziwili, że w tym roku nie chcę jechać z nimi do Włoch. Byli w końcu przekonani, że poprzednie święta spędziłam sama w hotelu i w samolocie. Ale nie nalegali. Pozwolili mi zostać i cieszyć się samotnymi świętami.
Laptop włączył się, a na pulpicie zobaczyłam zdjęcie Zayna i Nialla, wykonane przez Hazzę, gdy siedzieliśmy w Lany Poniedziałek w salonie jego wielkiego domu. Chłopcy byli cali mokrzy ale też bardzo uśmiechnięci. Nikt nie domyśliłby się, czemu właściwie wyglądają jak zmokłe kury. Sama bym się nie domyśliła. Gdybym nie pamiętała. I choć miałam setki innych zdjęć idealnych na tapetę, nie umiałam jej zmienić.
Powoli drżącymi z przejęcia dłońmi otwierałam kolejne foldery, aż w końcu odnalazłam ten właściwy. Ten, do którego zaglądałam bardzo rzadko, tylko w chwilach ogromnego smutku. Wszystko, co mogłam w nim znaleźć było ogromną siłą, która pomagała mi, gdy już wątpiłam w sens ciągłego buntowania się rodzicom i ich materialistycznemu światopoglądowi. Każdy plik przesycony był wspomnieniami. Najpiękniejszymi, jakie miałam.
Otworzyłam pierwsze zdjęcie.
Liam z czystą wydmuszką i wielką, czerwoną kropką na nosie.
Liam przykładający wydmuszkę do nosa.
Liam prezentujący odciśniętą kropkę na wydmuszce.
Zayn skwapliwie malujący pisankę - i rękę - Lou.
Niall zajadający pomalowane do połowy jajko.
Dziesiątki podobnych zdjęć. Dziesiątki wspomnień.
Filmiki.
Harry w skupieniu bierze pędzelek i macza go w zielonej farbie. Powoli przeciąga włosiem po skorupce, wysuwając przy tym koniuszek języka, jak małe dziecko.
Chłopcy składający naszą prowizoryczną święconkę, nucący przy tym tradycyjne polskie piosenki - o ile tak można nazwać mruczenie w dwóch językach jednocześnie.
Bitwa na pisanki, którą rozpętał Lou i Zayn... i ja...
Nasza rozmowa w samochodzie, gdy razem z Louisem, Liamem i Harry'm jechaliśmy odwieźć święconkę do kościoła.
Ja ucząca Zayn'a prawidłowo wymawiać "rzeżucha".
Tajemniczy filmik nieznanego autorstwa, na którym siedzę w kuchni gotując atrapę polskiego żurku śpiewając po polsku i Niall przyglądający się mi z zafascynowaniem.
Nagranie, nakręcone przeze mnie w odwecie, gdy budziłam chłopaków na rezurekcję.
Lany poniedziałek - dziesiątki rozmazanych zdjęć i filmików nagrywanych - dosłownie - w biegu, urywanych, gdy kamerzysta trafiał do wanny z wodą lub pod zlew.
Mimowolnie zaśmiałam się do moich wspomnień. One Direction byli najlepszymi kompanami takich akcji.
Co właściwie się wydarzyło?
Gdy obudziłam się w sobotę rano, chłopcy oświadczyli mi, że chcą spędzić święta według polskich tradycji i uczynili mnie ich 'przewodniczką'. Całą sobotę przygotowywaliśmy wielkanocną ucztę, zawieźliśmy też święconkę do odnalezionego przez Hazzę polskiego kościoła. W niedzielę wczesnym rankiem zerwaliśmy się i pojechaliśmy na uroczystą rezurekcję. To było niesamowite przeżycie. Chłopcy stali, wsłuchani w te wszystkie dzwony, hymny, pieśni i choć nic nie rozumieli w ich oczach widziałam zachwyt i szacunek. Co chwilę nachylałam się w stronę stojących obok mnie Liama i Louisa, by wytłumaczyć im o czym mówi kapłan w czasie kazania lub co oznaczają słowa hymnu, a oni skwapliwie podawali te informacje pozostałym. Nawet muzułmanin Zayn z uśmiechem patrzył na figurę Zmartwychwstałego.
Uśmiechnęłam się, przypominając sobie, jak chłopcy zaczęli śpiewać jedną z pieśni, której zdążyłam nauczyć ich poprzedniego dnia. Siedzące obok nas emigrantki patrzyły zdziwione, słysząc ich prześliczne głosy, które w końcu mieli okazję pokazać.
Potem wróciliśmy do domu Harry'ego, zjedliśmy świąteczne śniadanie. To były najpiękniejsze, ale też najbardziej nietypowe święta. Byłam szczęśliwa - całkowicie i absolutnie.
W poniedziałek urządziliśmy sobie śmigusa-dyngusa, angażując w to nawet sąsiadów, którzy zaniepokojeni wrzaskami i strumieniami wody lejącymi się z domu, przyszli zapytać, czy aby na pewno nie trzeba wzywać policji. Oni też zostali wrzuceni do wanny, ale to już inna historia...
Westchnęłam odrywając się od wspomnień. Zamknęłam folder, czując jak po policzku spływa mi łza. Zalogowałam się na Twittera i wtedy dostrzegłam, że mam nową wiadomość.
Od Nialla.
Co?!
Rozstając się z chłopakami na lotnisku nie pozostawiłam im żadnego namiaru. To była tylko przygoda, nie robiłam sobie nadziei na międzynarodową przyjaźń z międzynarodowymi gwiazdami. A jednak. Jakimś cudem napisał.
"Sprawdź pocztę."
Uniosłam zaskoczona brwi i szybko włączyłam maila.
"4 nowe wiadomości."
Otworzyłam pierwszą z nich. Wiadomość była pusta, ale za to był załącznik. Filmik.
"-Cześć, Julka! - zawołał radośnie Niall. - Dziękujemy ci za poprzednie święta. W tym roku to my chcemy pokazać ci, jak świętuje się u nas!"
Przez następne dziesięć minut na przemian płakałam i śmiałam się, gdy Horan prezentował mi swoją Irlandzką Wielkanoc. Spacerował po domu, przedstawiając swoją rodzinę, opowiadał o potrawach i ich smakach, często ich degustując i często nawiązywał do tego, co zapamiętał z polskich tradycji. Nagranie zostało wykonane zaledwie kilka godzin wcześniej. Nie mogłam uwierzyć, że wciąż to wszystko pamiętali.
Pozostałe 3 wiadomości zawierały bardzo podobne filmiki od Louisa, Harry'ego i Liama. Każdy z nich opowiadał mi, jak będzie w tym roku spędzał święta i dziękował za poprzednie.
Oglądając nagranie od Liama zdałam sobie sprawę, że dostałam 5 wiadomość. Od Zayna. Nie było tu filmiku, co wytłumaczyłam sobie w prosty sposób. - Malik nie obchodził Wielkanocy. Zamiast tego otrzymałam krótkie pozdrowienia.
"Wesołego Alleluja. Pewnie już dostałaś emaile od chłopaków. Dziękuję za zeszłoroczne święta. Aż chciałby się to powtórzyć. Nie wiem, czego powinienem Ci życzyć, więc życzę Ci... królika Wielkanocnego i mokrego poniedziałku. Buziaki. Zayn."
Gdy odebrałam wszystkie te wiadomości poczułam się o wiele lepiej. Wciąż pamiętali. Choć żaden z nich nigdy nie wspomniał o mnie nawet słowem. Po tamtych świętach tylko Zayn wrzucił na Twittera krótką wiadomość, której nikt nie umiar rozszyfrować.
"Gdybyśmy mogli..."

*

Było chłodno. Patrzyłam na ludzi rozchodzących się do domów po rezurekcji. Szli grupkami, rodzinami, śmiejąc się i rozmawiając. Tylko ja czułam wewnętrzne zimno na myśl o czekającym mnie, samotnym śniadaniu. Byłam już 100 metrów od mojego ogromnego domu, gdy zobaczyłam jakąś postać stojącą przy furtce.
Zaraz... Czarne rurki, szara, zdecydowanie zbyt cienka jak na tą pogodę kurtka, w ręku torba podróżna, ciemna cera, tak kontrastująca z bladymi po zimie twarzami moich sąsiadów... te charakterystyczne włosy... Nagle zdałam sobie sprawę, że niemal biegnę.
Postać była już wyraźna i dostrzegłam, że z misternie ułożonej fryzury wystają dwa białe, zajęcze uszka. Prawie parsknęłam śmiechem, ale dostrzegłam brązowe oczy, które napełniły moją duszę przyjemnym ciepłem.
-Alleluja! - zawołał.
-Zayn?!
"To musi być sen. To musi być sen."
-Skąd się tu wziąłeś? Co tu robisz? - zatrzymałam się przy nim i dotknęłam klapy jego kurtki, tak na wszelki wypadek sprawdzając, czy to aby nie halucynacja.
-Postanowiłem sprawdzić, jak smakuje prawdziwy polski żurek. - zaśmiał się. - I ukraść trochę dla Nialla. - spojrzał na mnie w jakiś nieokreślony sposób. - I przy okazji odwiedzić ciebie...
Uśmiechnęłam się, a on ucałował mnie w policzek. Speszona otworzyłam furkę i zaprosiłam go do domu.
-A tak serio? - ponowiłam pytanie, gdy byliśmy w przedpokoju.
-Cóż... życzyłem ci królika..
-Zająca. - poprawiłam go.
-Zająca Wielkanocnego. Więc wsiadłem w pierwszy samolot. Zamierzałem wpaść już wczoraj, ale niestety, tak jak w zeszłym roku, nic nie leciało do Polski, więc wybrałem się nocnym lotem do Berlina, a stamtąd pociągiem...
-Co takiego?!
-...do ciebie, popytałem ludzi i... jestem. - uśmiechnął się, śmieszne poruszając głową.
Uszy królika śmiesznie dyndały.
-Ale... po co? - wciąż nie rozumiałam. - I skąd miałeś mój adres?
-Z internetu. Znaleźliśmy cię na Twitterze, potem na Facebooku. Publikujesz sporo informacji o sobie...
-Rozumiem. To znaczy... nie.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie.
-Pisałaś o tym, że będziesz sama... Ja nie obchodzę świąt, więc uznaliśmy, że zostanę delegatem One Direction i spróbuję odwdzięczyć ci się za zeszły rok.
-To ja powinnam się odwdzięczyć. - zauważyłam.
-Więc może zaprosisz mnie na śniadanie? - zaproponował, paraliżując mnie spojrzeniem.
-Zapraszam! - zaśmiałam się i wprowadziłam go do salonu.
To było najurokliwsze świąteczne śniadanie, jakie można sobie wyobrazić. Zayn, wciąż w swoich białych uszach, których nie zamierzał zdejmować cały dzień, uśmiechał się do mnie znad talerza z żurkiem i opowiadał, co słychać u chłopaków. Śmiałam się z jego anegdot i próbowałam rozgryźć to zagadkowe spojrzenie.
Potem rozsiedliśmy się w salonie oglądając zdjęcia i zajadając się ciastem. Jakże inaczej się czułam, niż jeszcze kilkanaście godzin wcześniej, gdy wspominałam te same chwile. Zayn komentował wszystkie pliki, pokazując mi jak te zdarzenia wyglądały z perspektywy zespołu, jak oni o nich mówili... Siedzieliśmy tak objęci - bo pod wpływem jakieś wewnętrznej radości przysunęłam się do niego i pozwoliłam się objąć, by było nam lepiej oglądać - kilka godzin, aż pokonaliśmy cały mazurek i talerzyk pierniczków, popijając je sokiem i śmiejąc się do łez. Gdy już mieliśmy dość, założyliśmy kurtki - Zayn zarzucił też sweter, bo wcześniej miał tylko cienką bluzkę - i poszliśmy na spacer. Chyba przez cały rok tyle nie mówiłam, co tego dnia. Mój angielski znacznie poprawił się od naszego ostatniego spotkania i w końcu mogłam opowiedzieć mu wszystko o sobie.
W końcu zaczęło się ściemniać i wróciliśmy domu. Nie mając nic lepszego do roboty wzięliśmy grę planszową i graliśmy, ciesząc się przy tym jak małe dzieci. Gdy dwa razy wygrałam, Zayn zabrał planszę i schował ją za siebie z miną obrażonego dziecka.
-Nagrajmy filmik! - zaproponowałam nagle.
-Filmik?
-Tak. Dla chłopaków. Oni nagrali dla mnie.
Tak zrobiliśmy. Usiedliśmy w kuchni i przesłaliśmy im pozdrowienia, przy okazji prezentując resztki jedzenia, które nam zostało i opowiedzieliśmy jak minął nam dzień. Gdy skończyliśmy, Zayn postanowił zrobić nam małą sesję, ale przymiotnik "mała" przestał obowiązywać po pięćdziesiątym błysku flesza.
-Musimy mieć pamiątki! - śmiał się naciskając spust migawki.
W końcu, gdy zapełniliśmy całą pamięć włączyliśmy jakiś łzawy film - po angielsku z polskimi napisami - i rozłożyliśmy się na kanapie. W połowie seansu zrobiłam się senna. Zayn widząc to ściszył telewizor i zaczął śpiewać, odprowadzając mnie w ramiona Morfeusza. Posłusznie leżałam z przymkniętymi oczami, ciekawa, co zrobi. Gdy skończył śpiewać podszedł i wziął mnie na ręce, by zanieść na górę. Nawet nie drgnęłam, by nie zdradzić, że nie śpię. Wtuliłam się w jego tors i oddychałam miarowo. Ułożył mnie na moim łóżku, całując przy tym w czoło, jak małe dziecko. Już myślałam, że wyszedł, gdy zdałam sobie sprawę, że wciąż czuję jego zapach, jego oddech na twarzy. Jego usta delikatnie musnęły moje i potrzebowałam naprawdę wiele silnej woli, by nie odwzajemnić pocałunku.
-Dobranoc... - wyszeptał po polsku i wyszedł.
Tej nocy uświadomiłam sobie, że kocham Zayna Malika.
         
*

Gdy obudziłam się następnego dnia, nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Zdradzić mu, że nie spałam? Zachować to w tajemnicy? Jak się zachować? Drżałam na sama myśl, że on niebawem wyjedzie i już go nie spotkam.
Na szczęście Zayn oszczędził mi kłopotów związanych z poranną rozmową. Nie zdążyłam wychylić się ze swojego pokoju, gdy chłopak wybiegł zza rogu i oblał mnie miską lodowatej wody.
-Zayn! Idioto! - pisnęłam, po czym śmiejąc się zbiegłam do kuchni planując odwet.
Nie wiem, o której zaczęliśmy wodną bitwę, ale skończyliśmy ją dopiero, gdy byliśmy zbyt mokrzy, zmęczeni i głodni, by unieść kolejną porcję wodnej amunicji. Na jakiś czas podpisaliśmy rozejm i zrobiliśmy późne śniadanie. Bardzo późne. Zayn znów przyniósł aparat i nagraliśmy kolejny filmik, kolejne zdjęcia... Potem przebrałam się w suche ubrania... i wszystko zaczęło się od nowa.
W końcu poddaliśmy się i postanowiliśmy posprzątać dom i ogród - gdzie rozgrywała się większość naszej bitwy. Siedziałam właśnie w salonie ze szmatą, wycierając podłogę gdy poczułam ciepłe dłonie Zayna na ramionach. Usiadł obok mnie i spojrzał tajemniczo.
-Za dwie godziny mam samolot...
-Już? - zajęczałam.
-Tak... - w jego głosie słyszałam smutek.
Moje oczy się zaszkliły.
-Ej, mała, nie martw się!
-Łatwo ci mówić... - wyszeptałam, po czym dodałam po polsku. - Gdybyś też nagle uświadomił sobie, że kogoś kochasz, a ten ktoś lada moment zniknie z twojego życia...
-Co? Mów w moim języku.
-Nic. - spojrzałam na niego, nieświadomie przysuwając się bliżej. - Za dwie godziny pożegnamy się i już nigdy was nie spotkam.
-Dlaczego? Zawsze będziesz naszą przyjaciółką. Chyba nie myślisz, że o tobie zapomnimy!
Jakoś nie mogłam się tym pocieszyć. Nie tego chciałam. Chciałam...
-Co mogę zrobić, byś się uśmiechnęła?
-Nic...
-Proszę, Julka! Jak wytłumaczę chłopakom tą smutną minę? - ujął mój podbródek. - Wiem. - uśmiechnął się cwaniacko. - Masz jedno życzenie. Zrobię wszystko, więc możesz wybrać coś naprawdę szalonego.
Milczałam, łamiąc się w sobie. Westchnął.
-Więc wybiorę za ciebie. - powiedział i pocałował mnie w usta.
Moje ręce natychmiast uczepiły się jego ramion, gdy przyciągnął mnie do siebie. Całowaliśmy się z pasją, jakby od tego zależało nasze życie. Bo w pewnym sensie zależało... Wtedy Zayn wyciągnął zza pleców kubek z wodą i szybkim ruchem wylał mi go na głowę.
-Malik! Zamorduję cię! - wrzasnęłam, ale on już wybiegł do ogrodu.

*

Staliśmy, czekając na odprawę. Zayn patrzył na mnie uśmiechając się blado.
-Nie martw się. - wyszeptał.
-Nie martwię się.
-Przecież widzę.
-Obiecaj mi coś...
-Co takiego?
-Że... - zaczęłam, ale zrezygnowałam. - Oblejesz wszystkich chłopaków wodą w moim imieniu.
Zaśmiał się, a jego oczy błyszczały radośnie.
-I... że będę miała okazję je jeszcze ci oddać. - uniosłam białe uszy, które zostawiał mi na pamiątkę.
-Obiecuję. - powiedział, opierając się swoim czołem o moje.
"Pasażerowie lotu 653 proszeni do odprawy."
-Pora na ciebie.
-Najwyżej się spóźnię... - zamknął oczy, jakby zaciągał się moim zapachem.
-Nie wygłupiaj się.
-W tym roku kończysz szkołę, prawda? - zapytał nagle.
-Tak...
-Więc przyjedź do Londynu na wakacje... albo na studia... u nas też można studiować historię sztuki...
-Zayn... Skąd wiesz?
-Wiem wiele rzeczy. - spojrzał mi prosto w oczy - I też... kocham cię. - te dwa ostatnie słowa powiedział po polsku.
Otworzyłam usta, zadziwiona, ale on zamknął mi je krótkim pocałunkiem.
-Ale...
-Uczyłem się. - mrugnął do mnie. - Wiem też, że wtedy nie spałaś. - dodał, przyciągając mnie od siebie.
Czułam jego oddech we włosach.
-Przyjedziesz?
-Przyjadę. - obiecałam.
Ucałował mnie w czubek głowy i odsunął od siebie. Zabrał swoje torby i paczkę z polskim jedzeniem dla Nialla i reszty.
-Do zobaczenia. - powiedział patrząc mi w oczy.
Nasze palce się rozplątały, a ja stałam patrząc, jak odchodzi. Przytuliłam do piersi wielkanocne uszka i przypomniałam sobie o najważniejszym. Niewiele myśląc ruszyłam w stronę, gdzie była odprawa.
-Zayn! Zayn! - krzyczałam, aż się odwrócił. - Kocham Cię!
-Alleluja! - odkrzyknął i zniknął w tłumie pasażerów.      

Inna Wielkanoc - part I.


[4000 wejść! By wyrazić moją radość posłużę się Niallem ;)



Taak, to była moja reakcja ;)
A więc wrzucam pierwszą część opowiadanka z Wielkanocą w tle. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Jeszcze nie wiem, jak długie będzie (pierwszy raz wrzucam wam coś, nie wiedząc co będzie w kolejnej części!) Postaram się napisać coś dziś w nocy...
Panie z komentarzy - źle się wyraziłam. W maju kończy się ta część, którą już obmyśliłam ;) Jak mówiłam od początku, wszystko zależy od was.]



Stałam w salonie, wpatrując się w moich rodziców szeroko otwartymi oczami. Nie mieściło mi się w głowie że wymyślili coś podobnego.
-Żartujecie, prawda?
-Skąd. Mówimy poważnie. - mama wyglądała na dumną i podekscytowaną zarazem. - Cieszysz się?
-Co?! Mam się cieszyć? - krzyknęłam. - Z czego? Że niszczycie rodzinne tradycje? Polskie tradycje? Że zapominacie o zwyczajach, według których mnie wychowaliście?!
-Ale przecież zawsze chciałaś pojechać do Brazylii... - zdziwił się tata.
-Na karnawał w Rio, tato, nie na Wielkanoc!
-Teraz jest lepiej, mniejszy tłok, zamówiliśmy hotel blisko oceanu...
-A święconka? Pisanki? Rezurekcja? - miałam ochotę się rozpłakać.
Odkąd tata dostał awans i moich rodziców było stać na więcej, zaczęli powoli wypierać wartości religijne i kulturalne, stawiając na ich miejscu nowe "przyjemności", na które wcześniej nie mogliśmy sobie pozwolić - wakacje za granicą, drogie ciuchy i buty, wypady do SPA dla mamy i lekcje tańca dla mnie. Ale im "szczęśliwsze" było nasze życie, tym częściej zapominaliśmy o świętach i tradycjach zasłaniając je pieniędzmi. Na początku przymykałam na to oko, ale teraz... miałam dość.
-Kochanie, chyba wyrosłaś już z malowania jajek, w tym roku kończysz 18 lat. - powiedziała spokojnie mama.
Spojrzałam na nich błagalnie, ale wiedząc, że nic nie zdziałam zamknęłam się w swoim pokoju i wypłakałam żale w poduszkę.
Pozostałam bierna na wszystkie rozmowy dotyczące wyjazdu. W Wielki Czwartek spakowałam moją walizkę, ale potem demonstracyjnie poszłam na liturgię do kościoła. Gdy wróciłam, mama ze spokojem malowała paznokcie.

*

Z irytacją ciągnęłam mój bagaż przez lotnisko. Specjalnie założyłam prastare, rozlatujące się, ale ukochane trampki, które śmiesznie skrzypiały przy każdym kroku. Z satysfakcją dostrzegłam, jak mama zaciska pomalowane usta, próbując tego nie komentować. Zastanawiałam się, jak to musi wyglądać. Poważny mężczyzna w ciemnych sztruksach i nienagannie wyprasowanej koszuli z eleganckim zegarkiem na ręce, kobieta w szykownej, jasnej sukience i wiosennym płaszczyku, w szpilkach i fryzurze prosto z salonu, a na końcu ja - w wielkim, szaro-zielonym swetrze, legginsach i rozwalających się, kolorowych butach, z mocno umalowanym okiem i potarganym kokiem na głowie.
Byliśmy na lotnisku w Londynie, skąd mieliśmy przesiadkę na lot do Brazylii. Mama wyglądała na niezadowoloną, że odbywamy podróż dwuetapową i wciąż narzekała na warunki w samolocie, choć lecieliśmy biznes klasą.
-Dlaczego w Polsce lotniska nie mogą być rozwinięte jak te tutaj... - wzdychała, gdy szliśmy oddać bagaże na drugi samolot. - Zauważyłeś, że te stewardesy, które przyszły z ekonomicznej były prawie niegrzeczne?
Spojrzałam na nią oburzona, uchwyt walizki wypadł mi z ręki. Zatrzymałam się, a w oczach stanęły mi łzy. Rodzice odwrócili się zdziwieni. Patrzyłam na nich z żalem i złością. Nie, nie patrzyłam na rodziców. Patrzyłam na ludzi, którzy już dawno przestali być moją dawną, prawdziwą rodziną. Byli tylko szczątkami tego, co kiedyś tworzyliśmy.
-Julka?
-Kim ty jesteś? - wysyczałam przez zęby. - Kim? Królową? Ciągle tylko marudzisz, jakbyś była najważniejsza!
-Jak ty mówisz do matki! - oburzył się tata.
-Ja już was nie poznaję... - mój głos stał się słaby. - Nie jesteśmy rodziną, którą kochałam.
"Pasażerowie lotu 314 proszeni są do odprawy." - powiadomił komunikat w języku angielskim.
-Chodźmy Julka. Nie ma czasu na sceny.
-Nigdzie z wami nie lecę.
-Nie wygłupiaj się, jesteśmy spóźnieni.
-Nigdzie. Nie. Lecę. - powiedziałam, zaciskając szczękę.
-Trochę za późno... - zauważył ojciec.
-Daj mi na bilet, wrócę do Polski.
-Jesteś nie...
-Daj mi na ten cholerny bilet! - wrzasnęłam, aż inni ludzie odwrócili głowy.
-Ale...
-Nie! Nie chcę tej waszej Brazylii! Chcę do domu!
Patrzyli na mnie zdziwieni. W końcu ojciec wyciągnął portfel i odliczył kilka banknotów.
-Co ty wyprawiasz?! - zapiszczała matka, czerwieniąc się.
-Daję jej to, o co prosi. Nie chce spędzić świąt z rodziną to nie. Jest na tyle dorosła, by brać za siebie odpowiedzialność. - powiedział, po czym wręczył mi pieniądze i poszedł w stronę odprawy.
Mama stała chwilę zdezorientowana, ale gdy usłyszała kolejny komunikat wciągnęła głośno powietrze i ruszyła za tatą.
Zostałam sama.
Przez kilka minut nawet się nie poruszyłam, patrząc w przestrzeń. I co teraz? W końcu zacisnęłam w jednej dłoni rączkę walizki, a w drugiej plik banknotów i skierowałam się do informacji.
-Kiedy odlatuje najbliższy samolot do Polski?
Kobieta za ladą uniosła zaskoczona brwi, po czym uśmiechnęła się serdecznie.
-W niedzielę.
-Nie ma niczego wcześniej?
-Niestety... - w jej oczach dostrzegłam zrozumienie.
-Więc ile kosztują bilety?
-Zostały tylko dwa w biznes klasie...
Nie - pomyślałam. Choćbym miała czekać tydzień na tym lotnisku nie polecę biznes klasą.
-A kolejny lot?
-W poniedziałek. Zarezerwować pani hotel?
-Nie, dziękuję. Poradzę sobie...
Powoli, powłóczając nogami skierowałam się w stronę ławek przy wyjściu z terminala, ciągnąc za sobą walizkę. Usiadłam i schowałam twarz w dłonie, zastanawiając się, co robić. Ale nie żałowałam mojej decyzji, wręcz przeciwnie - mimo zagubienia w powstałej sytuacji byłam dumna, że w końcu sprzeciwiłam się zachowaniu rodziców.
Trwałam tak prawie cztery godziny, wstając tylko raz, by kupić sobie prowizoryczny obiad w bufecie. Siedziałam, obserwujac podróżujących i myśląc o tym, co robią teraz ludzie w Polsce. Powoli zbliżał się wieczór. Pora pomyśleć o jakimś zakwaterowaniu... o jakimś spędzeniu tych świąt, samotnie, w wielkim mieście... Westchnęłam, patrząc na porzuconą metr od ławki walizkę. Wtedy usłyszałam tą rozmowę.
-Nie rozumiem, jak mogliśmy sie na to zgodzić! - mówił ktoś po angielsku.
-Czuję się okropnie...
-Co ty nie powiesz? Wszystko rzuciłem, mamę, siostry...
Podniosłam głowę i zobaczyłam zbliżającą się w moją stronę grupkę nastolatków, ukrytych pod kapturami. Pięciu, jeśli liczyć tego idącego nieco z tyłu, pogrążonego w swoim myślach. Paczka bardzo głośno wyrażała swoje niezadowolenie światu, nie przejmując się tym, że ktoś może ich usłyszeć.
Przypominali... nie, to byłby absurd.
-Co to za święta bez rodziny?
Dobre pytanie, pomyślałam z sarkazmem.
-Spójrzmy na to pozytywnie. Przynajmniej mamy siebie. Wymyślimy coś, nie będziemy sie nudzić...
-Wybacz, ale to jednak nie to samo...
-Fakt. Wielkanoc to Wielkanoc, nie ma sensu bez rodziny.
Byli już bardzo blisko mnie, gdy jeden z nich obrócił się by spojrzeć na pozostałych.
-Więc co robimy? Gdy już zamordujemy Paula? - zapytał.
Ale jego towarzysze nie zdążyli udzielić odpowiedzi. Chłopak zrobił kolejny krok, potknął się o leżącą na jego drodze, moją walizkę i runął jak długi na ziemię.
Poderwałam się z ławki, a pozostała czwórka pomogła tamtemu wstać, nie szczędząc przy tym śmiechu i komentarzy.
-O mój Boże... wybacz. - zawołałam przejęta, zabierając bagaż spod nóg.
Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. No tak. Mówiłam po polsku. Szybko przerzuciłam się na drugi język.
-Przepraszam. Nic ci nie jest? - zapytałam chłopaka.
-W porządku, przeżyję. - odparł, otrzepując ubranie.
-Tak, to nie był jego pierwszy kontakt z ziemią. - zaśmiał się któryś z nich.
Dziwne... znałam ten głos...
-Tak mi przykro... Nie powinnam zostawiać tak...
Wtedy chłopak włożył rękę we włosy, nieco zsuwając kaptur z głowy i rozcierał bolące miejsce. Zaraz, zaraz... zamrugałam.
-Nic sie nie stało. - powiedział, uśmiechając się.
Nie widziałam całej twarzy, bo stał tak, że zasłaniał ją łokciem, ale dostrzegłam, że gdy mówił w jego policzkach utworzyły się dwa słodkie dołeczki.
Już miałam powiedzieć "Właśnie widzę", gdy go rozpoznałam.
Harry Styles. Harry Styles!
-Ej, mała, co z tobą? - nie zrozumiałam tych słów, bo skupiła się tylko na cudownym, irlandzkim akcencie.
Ktoś złapał ją za ramię.
-Widzisz, Hazz, aż zbladła ze zdenerwowania.
-Nie... - wymamrotałam. - Przepraszam, po prostu... Chłopaki? To wy?
Uśmiechnęli sie do siebie porozumiewawczo i zrzucili kaptury.
Niall. Zayn. Louis. Liam. Harry.
Śniłam.
Bez zastanowienia rzuciłam się na szyję stojącemu najbliżej Liamowi - to on złapał mnie za rękę - i zaśmiałam się głośno. Chłopak delikatnie otoczył mnie ramieniem, wcale nie speszony moim zachowaniem. Gdy zdałam sobie sprawę, że zachowuję się jak psychofanka, odskoczyłam od Payne’a i spojrzałam na nich błyszczącymi oczami.
-Wybaczcie, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek...
-Spoko. Przywykliśmy. - zapewnił mnie Zayn.
-Ale to miło, że w końcu się uśmiechnęłaś. - Lou puścił do mnie oko.
Chciałam poprosić ich o zdjęcie, autograf, zapytać o coś... ale zamiast tego stałam i wpatrywałam się w nich zastanawiając się czy to rzeczywistość. W końcu znów się zaśmiałam, tym razem zakłopotana.
-Mogę cię o coś zapytać? - odezwał się nagle Niall. - Ten język, w którym wcześniej...
-Polski.
-Polski? Fajnie brzmi. I masz ciekawy akcent. - uśmiechnął się z uznaniem.
-Dobra, Horan, nie zagaduj dziewczyny, bo jeszcze spóźni się przez nas na samolot. - zauważył Harry.
Raptownie straciłam humor. Spuściłam wzrok i zaczęłam wycofywać się w stronę ławki.
-Nie...Nie ma żadnego samolotu...
Zayn spojrzał na mnie zdziwiony. Wahał się kilka sekund, po czym podszedł bliżej. Pozostali szybko poszli w jego ślady.
-Jak to? - zapytał Liam z troską w głosie.
Zerknęłam na nich niepewnie i wciągnęłam mocno powietrze. Nie przejmując się, że to zupełnie obcy ludzie, dla których moja twarz rozpłynie się już niedługo w tłumie innych fanek, szybko streściłam wydarzenia z ostatnich kilku godzin.

*

-Nie wierzę, że to robię. - mówiłam do siebie po polsku. - Nie wierzę.
          Mogłabyś używać naszego języka? Byłoby prościej się dogadać. - zaśmiał się Lou z tyłu samochodu.
Jechaliśmy do domu Harry'ego Stylesa. Nie wierzyłam w moje szczęście. Gdy chłopcy poznali moją historię, natychmiast doszli do wniosku, że nie mogę spędzić świąt w hotelu i zabiorą mnie ze sobą. Moje nieudolne protesty na nic się nie zdały, bo według nich mój angielski był wyjątkowo śmieszny, gdy unosiłam głos i wrzucałam w zdania przypadkowe polskie słowa.
-Dlaczego wy właściwie jesteście tutaj? - zapytałam nagle, gdy wysiedliśmy z taksówki pod wielką posiadłością loczka. - A nie... w domach.
Chciałam dopowiedzieć coś jeszcze, ale Hazz otworzył drzwi i reszta wepchnęła mnie do środka.
Dom był niesamowity. Ogromny, urządzony nowocześnie, ale też bardzo młodzieżowo. Sądząc po gabarytach, Hazz mógł  zaprosić 10 osób na nic i każdej dać osobny pokój. Z łazienką. Wszystko urządzone w jasnych kolorach ale bardzo wesołe. Nigdy nie byłam w piękniejszym miejscu. Mój dom wypadał przy tym na przeładowaną gratami willę nowobogackich.
Chłopcy widząc moją reakcję zaśmieli się i pociągnęli do salonu.
-Przepraszam... - wydukałam, zaczerwieniona. - Myślałam, że to ja mieszkam w pałacu.
Spojrzałam w końcu na nich i wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
-Ok. - pierwszy uspokoił się Liam. - Jeśli chodzi o nas, to mieliśmy jechać do domu na święta, ale managerowie..
-Te gnidy. - wtrącił Zayn.
-...wpadli na pomysł...
-Te gnidy.
-...żebyśmy wystąpili na balu charytatywnym...
-Tych gnid.
-Przestań! - uciszył go wciąż rozbawiony Horan.
-...w niedzielę wieczorem.
Wszyscy spojrzeliśmy na Malika, czekając aż doda jakąś wstawkę o "gnidach", ale on milczał. Po kilku sekundach niezręcznej ciszy Lou wybuchł śmiechem a my razem z nim.
Ile razy śmiałam się odkąd ich poznałam... pół godziny wcześniej?
-Więc wróciliście tu na występ? - upewniłam się.
-Tak. Gdyby nie to, że to dla osieroconych dzieci, wyśmialibyśmy tą propozycje, ale tak... Paul nie zostawił nam wyboru.
-Więc spędzamy święta w piątkę. - westchnął Harry. - W szóstkę, jeśli do nas dołączysz.
-Oczywiście! - zawołałam podekscytowana. - Dziękuję wam, chłopcy!
I po raz kolejny nasz śmiech rozniósł się po salonie.
Cały wieczór spędziliśmy objadając się zamówioną przez Nialla pizzą (a raczej tuzinem pizzy) rozmawiając o sobie. Zespół, zaintrygowany moją buntowniczością i nietypowym akcentem wypytywał mnie o dosłownie wszystko. Opowiedziałam im o rodzinie, która kiedyś była taka szczęśliwa, a teraz jest taka bogata... Zupełnie spontanicznie zaczęłam wspominać Wielkanoc mojego dzieciństwa, polskie zwyczaje i tradycje. Potem to samo robili pozostali. Śmieliśmy się do łez z tych historyjek, porównując jak wyglądają święta w Polsce, Anglii i Irlandii. Nawet Zayn włączał się do dyskusji.
Kiedy zrobiło się późno - po locie wciąż odczuwałam czas nieco inaczej - Harry wskazał mi jedną z sypialni na piętrze, a pozostali rozeszli się do innych pokoi. Nikt nie zamierzał jechać do siebie, mimo że każdy miał dom w Londynie.
Gdy już zasypiałam, zadzwoniła do mnie mama. Zdawkowo poinformowałam ją, że nie było lotu, więc znalazłam sobie nocleg i wrócę do Polski przed nimi. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać.


[ASK]