Taak, to była moja reakcja ;)
A więc wrzucam pierwszą część opowiadanka z Wielkanocą w tle. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Jeszcze nie wiem, jak długie będzie (pierwszy raz wrzucam wam coś, nie wiedząc co będzie w kolejnej części!) Postaram się napisać coś dziś w nocy...
Panie z komentarzy - źle się wyraziłam. W maju kończy się ta część, którą już obmyśliłam ;) Jak mówiłam od początku, wszystko zależy od was.]
Stałam w salonie, wpatrując się w moich
rodziców szeroko otwartymi oczami. Nie mieściło mi się w głowie że wymyślili
coś podobnego.
-Żartujecie, prawda?
-Skąd. Mówimy poważnie. - mama wyglądała
na dumną i podekscytowaną zarazem. - Cieszysz się?
-Co?! Mam się cieszyć? - krzyknęłam. - Z
czego? Że niszczycie rodzinne tradycje? Polskie tradycje? Że zapominacie o
zwyczajach, według których mnie wychowaliście?!
-Ale przecież zawsze chciałaś pojechać do
Brazylii... - zdziwił się tata.
-Na karnawał w Rio, tato, nie na
Wielkanoc!
-Teraz jest lepiej, mniejszy tłok,
zamówiliśmy hotel blisko oceanu...
-A święconka? Pisanki? Rezurekcja? -
miałam ochotę się rozpłakać.
Odkąd tata dostał awans i moich rodziców
było stać na więcej, zaczęli powoli wypierać wartości religijne i kulturalne,
stawiając na ich miejscu nowe "przyjemności", na które wcześniej nie
mogliśmy sobie pozwolić - wakacje za granicą, drogie ciuchy i buty, wypady do
SPA dla mamy i lekcje tańca dla mnie. Ale im "szczęśliwsze" było
nasze życie, tym częściej zapominaliśmy o świętach i tradycjach zasłaniając je
pieniędzmi. Na początku przymykałam na to oko, ale teraz... miałam dość.
-Kochanie, chyba wyrosłaś już z malowania
jajek, w tym roku kończysz 18 lat. - powiedziała spokojnie mama.
Spojrzałam na nich błagalnie, ale wiedząc,
że nic nie zdziałam zamknęłam się w swoim pokoju i wypłakałam żale w poduszkę.
Pozostałam bierna na wszystkie rozmowy
dotyczące wyjazdu. W Wielki Czwartek spakowałam moją walizkę, ale potem
demonstracyjnie poszłam na liturgię do kościoła. Gdy wróciłam, mama ze spokojem
malowała paznokcie.
*
Z irytacją ciągnęłam mój bagaż przez
lotnisko. Specjalnie założyłam prastare, rozlatujące się, ale ukochane trampki,
które śmiesznie skrzypiały przy każdym kroku. Z satysfakcją dostrzegłam, jak
mama zaciska pomalowane usta, próbując tego nie komentować. Zastanawiałam się,
jak to musi wyglądać. Poważny mężczyzna w ciemnych sztruksach i nienagannie
wyprasowanej koszuli z eleganckim zegarkiem na ręce, kobieta w szykownej,
jasnej sukience i wiosennym płaszczyku, w szpilkach i fryzurze prosto z salonu,
a na końcu ja - w wielkim, szaro-zielonym swetrze, legginsach i rozwalających
się, kolorowych butach, z mocno umalowanym okiem i potarganym kokiem na głowie.
Byliśmy na lotnisku w Londynie, skąd mieliśmy
przesiadkę na lot do Brazylii. Mama wyglądała na niezadowoloną, że odbywamy
podróż dwuetapową i wciąż narzekała na warunki w samolocie, choć lecieliśmy
biznes klasą.
-Dlaczego w Polsce lotniska nie mogą być
rozwinięte jak te tutaj... - wzdychała, gdy szliśmy oddać bagaże na drugi
samolot. - Zauważyłeś, że te stewardesy, które przyszły z ekonomicznej były
prawie niegrzeczne?
Spojrzałam na nią oburzona, uchwyt walizki
wypadł mi z ręki. Zatrzymałam się, a w oczach stanęły mi łzy. Rodzice odwrócili
się zdziwieni. Patrzyłam na nich z żalem i złością. Nie, nie patrzyłam na
rodziców. Patrzyłam na ludzi, którzy już dawno przestali być moją dawną,
prawdziwą rodziną. Byli tylko szczątkami tego, co kiedyś tworzyliśmy.
-Julka?
-Kim ty jesteś? - wysyczałam przez zęby. -
Kim? Królową? Ciągle tylko marudzisz, jakbyś była najważniejsza!
-Jak ty mówisz do matki! - oburzył się
tata.
-Ja już was nie poznaję... - mój głos stał
się słaby. - Nie jesteśmy rodziną, którą kochałam.
"Pasażerowie lotu 314 proszeni są do
odprawy." - powiadomił komunikat w języku angielskim.
-Chodźmy Julka. Nie ma czasu na sceny.
-Nigdzie z wami nie lecę.
-Nie wygłupiaj się, jesteśmy spóźnieni.
-Nigdzie. Nie. Lecę. - powiedziałam,
zaciskając szczękę.
-Trochę za późno... - zauważył ojciec.
-Daj mi na bilet, wrócę do Polski.
-Jesteś nie...
-Daj mi na ten cholerny bilet! -
wrzasnęłam, aż inni ludzie odwrócili głowy.
-Ale...
-Nie! Nie chcę tej waszej Brazylii! Chcę
do domu!
Patrzyli na mnie zdziwieni. W końcu ojciec
wyciągnął portfel i odliczył kilka banknotów.
-Co ty wyprawiasz?! - zapiszczała matka,
czerwieniąc się.
-Daję jej to, o co prosi. Nie chce spędzić
świąt z rodziną to nie. Jest na tyle dorosła, by brać za siebie
odpowiedzialność. - powiedział, po czym wręczył mi pieniądze i poszedł w stronę
odprawy.
Mama stała chwilę zdezorientowana, ale gdy
usłyszała kolejny komunikat wciągnęła głośno powietrze i ruszyła za tatą.
Zostałam sama.
Przez kilka minut nawet się nie
poruszyłam, patrząc w przestrzeń. I co teraz? W końcu zacisnęłam w jednej dłoni
rączkę walizki, a w drugiej plik banknotów i skierowałam się do informacji.
-Kiedy odlatuje najbliższy samolot do
Polski?
Kobieta za ladą uniosła zaskoczona brwi,
po czym uśmiechnęła się serdecznie.
-W niedzielę.
-Nie ma niczego wcześniej?
-Niestety... - w jej oczach dostrzegłam
zrozumienie.
-Więc ile kosztują bilety?
-Zostały tylko dwa w biznes klasie...
Nie - pomyślałam. Choćbym miała czekać
tydzień na tym lotnisku nie polecę biznes klasą.
-A kolejny lot?
-W poniedziałek. Zarezerwować pani hotel?
-Nie, dziękuję. Poradzę sobie...
Powoli, powłóczając nogami skierowałam się
w stronę ławek przy wyjściu z terminala, ciągnąc za sobą walizkę. Usiadłam i
schowałam twarz w dłonie, zastanawiając się, co robić. Ale nie żałowałam mojej decyzji,
wręcz przeciwnie - mimo zagubienia w powstałej sytuacji byłam dumna, że w końcu
sprzeciwiłam się zachowaniu rodziców.
Trwałam tak prawie cztery godziny, wstając
tylko raz, by kupić sobie prowizoryczny obiad w bufecie. Siedziałam, obserwujac
podróżujących i myśląc o tym, co robią teraz ludzie w Polsce. Powoli zbliżał
się wieczór. Pora pomyśleć o jakimś zakwaterowaniu... o jakimś spędzeniu tych
świąt, samotnie, w wielkim mieście... Westchnęłam, patrząc na porzuconą metr od
ławki walizkę. Wtedy usłyszałam tą rozmowę.
-Nie rozumiem, jak mogliśmy sie na to
zgodzić! - mówił ktoś po angielsku.
-Czuję się okropnie...
-Co ty nie powiesz? Wszystko rzuciłem,
mamę, siostry...
Podniosłam głowę i zobaczyłam zbliżającą
się w moją stronę grupkę nastolatków, ukrytych pod kapturami. Pięciu, jeśli
liczyć tego idącego nieco z tyłu, pogrążonego w swoim myślach. Paczka bardzo
głośno wyrażała swoje niezadowolenie światu, nie przejmując się tym, że ktoś
może ich usłyszeć.
Przypominali... nie, to byłby absurd.
-Co to za święta bez rodziny?
Dobre pytanie, pomyślałam z sarkazmem.
-Spójrzmy na to pozytywnie. Przynajmniej
mamy siebie. Wymyślimy coś, nie będziemy sie nudzić...
-Wybacz, ale to jednak nie to samo...
-Fakt. Wielkanoc to Wielkanoc, nie ma
sensu bez rodziny.
Byli już bardzo blisko mnie, gdy jeden z
nich obrócił się by spojrzeć na pozostałych.
-Więc co robimy? Gdy już zamordujemy
Paula? - zapytał.
Ale jego towarzysze nie zdążyli udzielić
odpowiedzi. Chłopak zrobił kolejny krok, potknął się o leżącą na jego drodze,
moją walizkę i runął jak długi na ziemię.
Poderwałam się z ławki, a pozostała
czwórka pomogła tamtemu wstać, nie szczędząc przy tym śmiechu i komentarzy.
-O mój Boże... wybacz. - zawołałam
przejęta, zabierając bagaż spod nóg.
Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. No
tak. Mówiłam po polsku. Szybko przerzuciłam się na drugi język.
-Przepraszam. Nic ci nie jest? - zapytałam
chłopaka.
-W porządku, przeżyję. - odparł,
otrzepując ubranie.
-Tak, to nie był jego pierwszy kontakt z
ziemią. - zaśmiał się któryś z nich.
Dziwne... znałam ten głos...
-Tak mi przykro... Nie powinnam zostawiać
tak...
Wtedy chłopak włożył rękę we włosy, nieco zsuwając
kaptur z głowy i rozcierał bolące miejsce. Zaraz, zaraz... zamrugałam.
-Nic sie nie stało. - powiedział, uśmiechając
się.
Nie widziałam całej twarzy, bo stał tak,
że zasłaniał ją łokciem, ale dostrzegłam, że gdy mówił w jego policzkach
utworzyły się dwa słodkie dołeczki.
Już miałam powiedzieć "Właśnie
widzę", gdy go rozpoznałam.
Harry Styles. Harry Styles!
-Ej, mała, co z tobą? - nie zrozumiałam
tych słów, bo skupiła się tylko na cudownym, irlandzkim akcencie.
Ktoś złapał ją za ramię.
-Widzisz, Hazz, aż zbladła ze
zdenerwowania.
-Nie... - wymamrotałam. - Przepraszam, po
prostu... Chłopaki? To wy?
Uśmiechnęli sie do siebie porozumiewawczo
i zrzucili kaptury.
Niall. Zayn.
Louis. Liam. Harry.
Śniłam.
Bez zastanowienia rzuciłam się na szyję
stojącemu najbliżej Liamowi - to on złapał mnie za rękę - i zaśmiałam się
głośno. Chłopak delikatnie otoczył mnie ramieniem, wcale nie speszony moim
zachowaniem. Gdy zdałam sobie sprawę, że zachowuję się jak psychofanka,
odskoczyłam od Payne’a i spojrzałam na nich błyszczącymi oczami.
-Wybaczcie, nie przypuszczałam, że
kiedykolwiek...
-Spoko. Przywykliśmy. - zapewnił mnie
Zayn.
-Ale to miło, że w końcu się uśmiechnęłaś.
- Lou puścił do mnie oko.
Chciałam poprosić ich o zdjęcie, autograf,
zapytać o coś... ale zamiast tego stałam i wpatrywałam się w nich zastanawiając
się czy to rzeczywistość. W końcu znów się zaśmiałam, tym razem zakłopotana.
-Mogę cię o coś zapytać? - odezwał się
nagle Niall. - Ten język, w którym wcześniej...
-Polski.
-Polski? Fajnie brzmi. I masz ciekawy
akcent. - uśmiechnął się z uznaniem.
-Dobra, Horan, nie zagaduj dziewczyny, bo
jeszcze spóźni się przez nas na samolot. - zauważył Harry.
Raptownie straciłam humor. Spuściłam wzrok
i zaczęłam wycofywać się w stronę ławki.
-Nie...Nie ma żadnego samolotu...
Zayn spojrzał na mnie zdziwiony. Wahał się
kilka sekund, po czym podszedł bliżej. Pozostali szybko poszli w jego ślady.
-Jak to? - zapytał Liam z troską w głosie.
Zerknęłam na nich niepewnie i wciągnęłam
mocno powietrze. Nie przejmując się, że to zupełnie obcy ludzie, dla których
moja twarz rozpłynie się już niedługo w tłumie innych fanek, szybko streściłam
wydarzenia z ostatnich kilku godzin.
*
-Nie wierzę, że to robię. - mówiłam do
siebie po polsku. - Nie wierzę.
Mogłabyś używać
naszego języka? Byłoby prościej się dogadać. - zaśmiał się Lou z tyłu
samochodu.
Jechaliśmy do domu Harry'ego Stylesa. Nie
wierzyłam w moje szczęście. Gdy chłopcy poznali moją historię, natychmiast
doszli do wniosku, że nie mogę spędzić świąt w hotelu i zabiorą mnie ze sobą.
Moje nieudolne protesty na nic się nie zdały, bo według nich mój angielski był
wyjątkowo śmieszny, gdy unosiłam głos i wrzucałam w zdania przypadkowe polskie
słowa.
-Dlaczego wy właściwie jesteście tutaj? -
zapytałam nagle, gdy wysiedliśmy z taksówki pod wielką posiadłością loczka. - A
nie... w domach.
Chciałam dopowiedzieć coś jeszcze, ale
Hazz otworzył drzwi i reszta wepchnęła mnie do środka.
Dom był niesamowity. Ogromny, urządzony
nowocześnie, ale też bardzo młodzieżowo. Sądząc po gabarytach, Hazz mógł zaprosić 10 osób na nic i każdej dać osobny
pokój. Z łazienką. Wszystko urządzone w jasnych kolorach ale bardzo wesołe.
Nigdy nie byłam w piękniejszym miejscu. Mój dom wypadał przy tym na
przeładowaną gratami willę nowobogackich.
Chłopcy widząc moją reakcję zaśmieli się i
pociągnęli do salonu.
-Przepraszam... - wydukałam,
zaczerwieniona. - Myślałam, że to ja mieszkam w pałacu.
Spojrzałam w końcu na nich i wszyscy
wybuchliśmy śmiechem.
-Ok. - pierwszy uspokoił się Liam. - Jeśli
chodzi o nas, to mieliśmy jechać do domu na święta, ale managerowie..
-Te gnidy. - wtrącił Zayn.
-...wpadli na pomysł...
-Te gnidy.
-...żebyśmy wystąpili na balu
charytatywnym...
-Tych gnid.
-Przestań! - uciszył go wciąż rozbawiony
Horan.
-...w niedzielę wieczorem.
Wszyscy spojrzeliśmy na Malika, czekając
aż doda jakąś wstawkę o "gnidach", ale on milczał. Po kilku sekundach
niezręcznej ciszy Lou wybuchł śmiechem a my razem z nim.
Ile razy śmiałam się odkąd ich poznałam...
pół godziny wcześniej?
-Więc wróciliście tu na występ? -
upewniłam się.
-Tak. Gdyby nie to, że to dla osieroconych
dzieci, wyśmialibyśmy tą propozycje, ale tak... Paul nie zostawił nam wyboru.
-Więc spędzamy święta w piątkę. -
westchnął Harry. - W szóstkę, jeśli do nas dołączysz.
-Oczywiście! - zawołałam podekscytowana. -
Dziękuję wam, chłopcy!
I po raz kolejny nasz śmiech rozniósł się
po salonie.
Cały wieczór spędziliśmy objadając się
zamówioną przez Nialla pizzą (a raczej tuzinem pizzy) rozmawiając o sobie.
Zespół, zaintrygowany moją buntowniczością i nietypowym akcentem wypytywał mnie
o dosłownie wszystko. Opowiedziałam im o rodzinie, która kiedyś była taka
szczęśliwa, a teraz jest taka bogata... Zupełnie spontanicznie zaczęłam
wspominać Wielkanoc mojego dzieciństwa, polskie zwyczaje i tradycje. Potem to
samo robili pozostali. Śmieliśmy się do łez z tych historyjek, porównując jak
wyglądają święta w Polsce, Anglii i Irlandii. Nawet Zayn włączał się do
dyskusji.
Kiedy zrobiło się późno - po locie wciąż
odczuwałam czas nieco inaczej - Harry wskazał mi jedną z sypialni na piętrze, a
pozostali rozeszli się do innych pokoi. Nikt nie zamierzał jechać do siebie,
mimo że każdy miał dom w Londynie.
Gdy już zasypiałam, zadzwoniła do mnie
mama. Zdawkowo poinformowałam ją, że nie było lotu, więc znalazłam sobie nocleg
i wrócę do Polski przed nimi. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać.
[ASK]
kocham każde Twoje opowiadanie. *.* @BakaOfficial
OdpowiedzUsuńCokolwiek napiszesz wychodzi ci to mega super. Ja tez mam na imię Julka XD hahhahah Nie wiem co się tu dłużej rozpisywać. Czekam na następna część. <nie zapominając o ''Honnie'' jak to jedna z dziewczyn określiła.
OdpowiedzUsuńAmy.xxx
Fenomenalne! Jeszcze nigdy, nie zdarzyło mi się, czegoś tak oryginalnego przeczytać, aż do teraz! Szacuuun :D
OdpowiedzUsuńUkazujesz tu pewien problem, z którym boryka się wiele rodzic. Rodzice, próbują okazać Ci miłość, za pomocą pieniędzy, czy drogich prezentach, by pokryć jakoś, fakt, iż mało czasu poświęcają swym dzieciom. Niestety takie rozwiązanie ma złe skutki. Dziecko zacznie się buntować-tak samo jak u Julki,ale może zdarzyć się też taka sytuacja, że dziecku, taki układ będzie całkowicie odpowiadał, aż do pewnego czasu, gdy zatęskni za zwykłym całusem w policzek, od rodzica, czy zwykłym przytuleniem się do niego.
Ukazałaś to, w bardzo ciekawy sposób. Rodzice Julki, a raczej jej matka, wydaje się z deczka, despotką? Ja tak właśnie odebrałam jej zachowanie. Ojciec lekko kuli ogon, przed córką, dając jej te pieniądze i słusznie, jak się już przekonaliśmy. Dzięki temu, Julia, spotkała tych pięciu zwariowanych debili, którymi są oczywiście-One Direction.
Jestem bardzo ciekawa, co wpadnie Ci do głowy. Jaki pomysł, nakieruje Cię, na dalsze losy tej historii.
Być może, Julka, uzna jednego z Nich, za swoją miłość? A może, to któryś z Nich, zakocha się w Niej? Być może będzie to tylko przyjaźń między, Julią, a Niallem, Harrym, Louisem, Liamem i Zaynem? A, może nieodwzajemniona miłość?
Czekam z nieukrywanym zaciekawieniem na kolejną część tej "przygody"? Jak zwykle życzę weny!
@Emilakobus
Tak chciałam to pokazać - rodzinę, tradycję i religię zniszczoną konsupconizmem i materializmem. Trochę skróciłam pierwszą rozmowę, ucięłam fragment, gdy ona opisuje jak oni się zmieniali...
OdpowiedzUsuńCo do dalszych losów, właśnie się nad tym zastanawiałam. I mam pewien pomysł.
Ale jeśli on nie wypali, to który z chłopców powinien zauroczyć Julkę? Macie wyjątkową okazję wpłynąć na losy bohaterów!
PLEBISCYT!
Liam? Niall? Zayn? Harry? Louis?
Zayn powinien zauroczyć Julka :)
UsuńAmy.xxx
Jestem za Amy! Zayn, oh tak. Może to dlatego, że mam do Niego słabość, ale niech to będzie On, albo Niall :)
Usuńpozdrawiam, @Emilakobus
Niall ma zauroczyć Julkę XD ja jestem Julka ale ok. :) Swietnie piszesz jak zawsze. Nic dodać, nic ująć
OdpowiedzUsuńnie no dziewczyno jesteś wspaniała ! i nawet w takich opowiadaniach się sprawdzasz... uwielbiam wchodzić tutaj i czytać to co napiszesz nie ma co masz talent ! z chęcią i wielką ciekawością będę czekać na kolejne opowiadania !
OdpowiedzUsuńJesteś świetna dziewczyno. Skąd Ty bierzesz te wszystkie pomysły? Świetny. Czekam na kolejną część. ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy początek, sama bym takiego nie wymyśliła. Cieszę się bardzo że ktoś zaczął opowiadanie na Wielkanoc, dziękuję. A te 4000 wejść to tylko dowód jak świetnie piszesz nie przestawaj :3 Heh, zauważyłam że Harry po raz drugi jest główną miłością w historii, czyżby twój ulubiony chłopak w 1d? <3 Czekam na rozdział i na część 2 :*
OdpowiedzUsuń(Spam) Zapraszam na 17 rozdział :Dhttp://1lovedirection.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńOoo, fajne ;3
OdpowiedzUsuńkocham...........
OdpowiedzUsuń