[proponuję jakąś spokojną muzykę. np. i'm safe magdy czy coś ;)]
Warner mył ręce po operacji co chwilę
niepewnie spoglądając w lustro. Towarzyszący mu chirurg obserwował go z
zainteresowaniem. Znał tego lekarza i nigdy nie widział, żeby tak przeżywał
jakikolwiek zabieg.
-Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy,
Martin.
-Tak, wiem...
-Więc o co chodzi?
-Wiesz... Kilka lat temu ta dziewczyna
przyszła do mnie z dwoma informacjami... Powiedziała, że jest w ciąży, ma wadę
serca, a ojciec dziecka nie wie o żadnej z tych rzeczy... Kazała mi zrobić
wszystko, by dziecko urodziło się i było zdrowe. Wiesz co sobie wtedy
pomyślałem? "To musi być uparta osoba."
-Jak to w ogóle możliwe, że znalazła się w
takim stanie? Ktoś powinien zorientować się wcześniej...
-Zorientowaliśmy się, ale ona odmawiała
leczenia.
-Czemu?
Warner westchnął, odwracając się od
lustra.
-Bo była uparta.
*
Kilka minut później lekarz pojawił się na
korytarzu. Harry natychmiast poderwał się z miejsca i podbiegł do niego.
-Co z nią? - zapytał, patrząc na lekarza z
nadzieją.
-Proszę za mną. - powiedział tylko Warner.
Chłopak przełknął ślinę i powoli pokiwał
głową. Obaj skierowali się do gabinetu.
-Dzie tata? - zapytała Rose Louisa.
-Tata... poszedł zobaczyć się z mamą. -
powiedział Lou.
Luke podszedł do dziewczynki i poprawił
jej kucyka.
-Rose, skarbie, pójdziemy kupić ci coś do
zjedzenia? Chodź, musisz być głodna.
Dziecko uśmiechnęło się i bez słowa
podniosło rączki, by objąć szyję mężczyzny, który przez długi czas był dla niej
ojcem i oboje ruszyli w stronę windy. Razem z nimi poszła Sara.
Louis, Niall i Emily zostali sami.
-Boję się. - wyszeptała dziewczyna, ale
nikt nie umiał jej pocieszyć.
*
W tym samym czasie Harry zajął miejsce po
jednej stronie biurka Warnera. Nerwowo szarpał dół swojej koszulki, patrząc na
lekarza wyczekująco.
-Operacja... zakończyła się pozytywnie...
- zaczął lekarz - ...ale nie zgodnie z planem.
Hazz zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
-To znaczy?
-Serce przyjęło się, ale organizm jest
zbyt wyczerpany lekami, które przyjmowała, by je uruchomić. - mówiąc to Martin
obserwował, jak twarz Harry'ego blednie - Ona żyje - powiedział szybko. -
Jeszcze...
-Jeszcze? - Styles powtórzył jak echo.
Cała jego sylwetka pochyliła się w stronę lekarza.
-Na razie jest w śpiączce, podłączona do
respiratora. Wszystkie funkcje życiowe są wspomagane, ale... proszę przygotować
się na najgorsze.
Przez kilka sekund chłopak nawet nie
zadrżał, gdy nagle poderwał się z miejsca i uderzył dłonią w stół.
-Tak po prostu?! - wrzasnął na tyle
głośno, że było go dobrze słychać na korytarzu. - Tak po prostu się
poddajecie?! Nie wierzę wam! Gdzie ona jest? Gdzie jest Ronnie?! Macie ją
wyleczyć!
-Proszę się uspokoić. - Warner też wstał.
Harry zaczął miotać się po pokoju uderzając pięściami we wszystkie napotkane
przeszkody i przeklinając całą służbę zdrowia. - Panie Styles... Rozumiem
pańskie rozgoryczenie, ale w ten sposób nie pomoże...
-Wy też jej nie pomożecie, jeśli teraz się
wycofacie! - krzyknął - Musi być jakiś sposób! Musi!
-Ona już praktycznie nie żyje. To kwestia
kilkudziesięciu godzin. Albo nowe serce zacznie działać, albo zgaśnie. Jej
organizm nie reaguje normalnie. Jeszcze raz badamy skład leków, które dostała,
ale wątpię, czy to pomoże...
Harry w końcu zatrzymał się naprzeciw
lekarza i zajrzał mu w oczy. Jego głos był zimny, jakby właśnie wyzbył się
wszystkich emocji.
-Więc proszę jak najlepiej wykorzystać te
kilkadziesiąt godzin. Jeżeli ona umrze, to gwarantuję, że wywalą pana na zbity
pysk. I nie znajdzie pan pracy ani w Londynie, ani w całej Wielkiej Brytanii,
ani nigdzie indziej. To pan był za nią odpowiedzialny. Wiedział pan, że powinna
być operowana wcześniej i pozwolił jej pan czekać. Nie daruję panu tego.
I nie czekając na odpowiedź, wyszedł.
*
Kiedy znów pojawił się na korytarzu, nikt
nie miał odwagi się odezwać. Dopiero, gdy usiadł obok Louisa, ten podniósł rękę
i dotknął jego ramienia.
-Hazz?
-Ona umrze. - wyszeptał tylko i schował
twarz w dłoniach.
Tommo zaniemówił, jego dłoń zastygła w
miejscu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nikt nie spodziewał
się takiego zakończenia. Emily natychmiast zaniosła się szlochem. Poczuła, że
kręci się jej w głowie i niewiele myśląc oparła ją na ramieniu siedzącego obok
Nialla, a on objął ją opiekuńczo i zaczął kołysać. Przez kilka minut nikt nie
był w stanie nic powiedzieć. Wtedy Harry podniósł głowę i spojrzał na
przyjaciół.
-Znajdę tego gnojka, który
podawał jej leki. - wyszeptał.
-Harry - Niall zgromił go
surowym spojrzeniem - nie powinieneś teraz...
-Znajdę go i zabiję.
-Harry! - Emily przestała
płakać i zerwała się z krzesła, stając naprzeciw jego. - Nie waż się tak nawet
myśleć! To nie ma teraz znaczenia!
-Tylko to już ma znaczenie,
Emily.
-Zajmij się Rose - powiedziała
dziewczyna.
-...a resztę zostaw nam -
dokończył Lou, rzucając pojedyncze spojrzenie Niallowi.
*
Kilka godzin później wpuszczono
go na oddział, gdzie przebywała Ronnie. Drzwi do sali były zamknięte, mógł
tylko stać przy szklanej ścianie i patrzeć na nią z daleka. Jej klatka
piersiowa unosiła się i opadała spokojnie, blada twarz wyglądała tak, jakby
tylko spała. Harry przyłożył obie dłonie do szkła i wpatrywał się to w nią, to
w stojącą przy łóżku aparaturę, odnotowującą każde uderzenie nowego serca.
"Chciałbym wiedzieć, kim
był dawca..." - przemknęło mu przez myśl.
Jego wspomnienia wróciły do
nocy, gdy do niej przyszedł.
Ostatni raz pocałował ją w
czoło i powoli wyślizgnął się spod szpitalnej pościeli. Zakładając buty czuł
jej wzrok na sobie.
-Pamiętam jak przychodziłeś do
mnie w nocy, prosto ze studia, gdy jeszcze nagrywaliście "Up All
Night" - odezwała się Ronnie cicho.
-Też to pamiętam. - uśmiechnął
się, sięgając po bluzę. - Otwierałaś mi tylne drzwi, żeby twoi rodzice nie
słyszeli, że jestem.
-A ty i tak zawsze potykałeś
się na schodach. - jej oczy błyszczały, gdy o tym mówiła. - To były jedne z
najlepszych nocy w moim życiu.
-Myślałem, że nasze najlepsze
chwile to te, gdy już zamieszkaliśmy razem.
-Tamte też. Ale uwielbiałam,
gdy budziłeś się nad ranem i wymykałeś przez okno - zachichotała cicho. - Tak
jak teraz. Zawsze udawałam, że śpię, gdy pisałeś mi te słodkie karteczki, że
przepraszasz, ale musiałeś iść... I że mnie kochasz i wrócisz jutro...
-Widziałaś to?
-Oczywiście.
Harry pochylił się pocałował
ją krótko.
-Teraz też mam taką napisać?
-Teraz chyba moja kolej. -
zaśmiała się słabo.
-Do zobaczenia, Ronnie.
Nie odpowiedziała. Hazz ruszył
do drzwi i już miał wyjść, gdy usłyszał za sobą te same słowa, które mówiła,
gdy kiedyś od niej wychodził.
-Gdyby ktoś cię złapał, to
powiedz, że uczyliśmy się matematyki. Dobranoc, Harry.
-Przykro mi. - znajomy głos
przywrócił go do rzeczywistości.
Hazz obrócił się i zobaczył
Mike'a, ubranego w fartuch pielęgniarza. Chłopak patrzył na niego z
współczuciem.
-Przykro ci? - zakpił Harry. -
Mi nie jest przykro. Ja umieram razem z nią. Daj mi spokój.
-Przepraszam, nie chciałem
cię... - zaczął zakłopotany pielęgniarz, ale wtedy Harry o czymś sobie
przypomniał.
-Możesz tam wejść?
-Nie. Tylko za zgodą Warnera.
-Szkoda.
-I
tak bym cię nie wpuścił. Na nic się tam nie przydasz.
Harry westchnął, znów patrząc na nieprzytomną żonę.
Nie miał pojęcia, ile czasu
minęło, gdy zadzwonił jego telefon. Poirytowany wyciągnął małe urządzenie i
sprawdził, kto chce z nim rozmawiać.
Luke.
-Co się dzieje? - zapytał,
odbierając. - Coś z małą?
-Nie, z Rose wszystko w
porządku. Zawiozłem ją do mamy Ronnie. Dzwonię, bo przypomniałem sobie o czymś,
co może pomóc.
Harry wyprostował się jak
struna.
-O czym?
-Pod Londynem jest bardzo
dobry ośrodek, specjalizujący się w kardiologii. Gdyby udało się tam przewieść
Ronnie.
-Dlaczego Warner nie skierował
jej tam wcześniej?
-Też tego nie rozumiem. To
prywatny ośrodek...
-Nie robi mi to różnicy.
-...ośrodek zamknięty.
-W jakim sensie?
-W tym, że nie wpuszczają tam
nikogo poza personelem i pacjentami.
Hazz zastanowił się chwilę.
-Spróbuję zdobyć zgodę na
przewiezienie tam Ronnie. - orzekł w końcu. Miał powiedzieć coś jeszcze, ale
poczuł, że ktoś kładzie dłoń na jego ramieniu. Kątem oka dostrzegł pielęgniarkę.
- Słuchaj, muszę kończyć. I... dzięki, Luke.
-Daj spokój. - powiedział
tylko tamten i rozłączył się.
Harry przeniósł swoją uwagę na
kobietę w białym uniformie.
-Panie Styles... Sprzątałam
właśnie rzeczy z sali, gdzie wcześniej leżała pańska żona i znalazłam to... -
powiedziała, podając mu złożoną na pół kartkę. - Myślę, że to do pana. - dodała
jeszcze i szybko odeszła.
Hazz zmarszczył brwi,
zastanawiając się, co to może być. Po chwili otworzył kartkę i zobaczył kilka
zdań, które wyglądały tak, jakby ktoś pisał je drżącą ręką, ale mimo to
natychmiast rozpoznał pismo Ronnie.
Harry,
Przepraszam, że budzisz się
dzisiaj sam, ale musiałam iść. Wrócę, gdy tylko będę mogła. Już za Tobą
tęsknię.
Kocham cię,
Ronnie.*
*Ronnie napisała tą kartkę po wyjściu od niej
Harry'ego, na wzór tych, o których wcześniej rozmawiali.
[Ja w tym momencie: *jest tak psychicznie załamana,
że nie potrafi napisać notki pod rozdziałem*
TYLKO JEDNO: POTRZEBUJĘ SZABLONU NA NOWEGO BLOGA. JEŚLI ZNACIE KOGOŚ KTO TAKOWE ROBI - DAJCIE ZNAĆ. JEŚLI NIE, ZAPYTAJCIE LUDZI NA SWOIM TT]