[powiem wam tylko, że ten rozdział był pisany jeden raz, jednym tchem i nie zrobiłam tu żadnej poprawki, więc macie oryginalną wersję ;) po drugiej gwiazdce proponuję jakąś rozczulająca muzykę, sama nie umiałam nic dobrać]
Rose stała w różowej piżamce
przyglądając się z rozbawieniem, jak przetrząsam całą półkę w poszukiwaniu jej
czerwonej sukienki. Z radością klaskała w rączki, gdy ja wyrzucałam kolejne
ciuchy na środek pokoju.
-Ubierz ją w coś innego. -
poradził mi Luke z kuchni. - We wszystkim wygląda słodko.
-Ale ja chcę tą czerwoną! -
odkrzyknęłam.
-Tak! Ćejwonom! - zawołała
mała.
Mój przyjaciel stanął w
drzwiach z kubkiem kawy i uśmiechnął się na widok bałaganu, którego tu jeszcze
pięć minut temu nie było.
-Denerwujesz się?
Spojrzałam na niego poważnie.
-Uważasz, że to śmieszne?
-Skąd. To ty zachowujesz się
komicznie.
-Chcę, żeby na nią spojrzał.
Tak, jak ja. Jak Louis. Rozumiesz?
-I czerwona sukienka w tym
pomoże?
-Mam ją!
Z dumą i triumfem wypisanym na
twarzy wyciągnęłam piękną kreację, szytą jak dla Czerwonego Kapturka. Szybko
przebrałam małą w sukienkę i rozczesałam jej śliczne włoski. Tym razem nie
ułożyłam ich tak, by zasłaniały policzki. Odgarnęłam pasma do tyłu i ukazałam
śliczne dołeczki Rose, odziedziczone po ojcu. Mała stała przy lustrze
uśmiechając się promiennie, a ja przyglądałam się jej zachwycona, tak samo jak
w chwili, gdy pierwszy raz trzymałam ją w dłoniach.
Gdy córka okręcała się
niezdarnie przed zwierciadłem, ja otworzyłam szafę, by wyciągnąć z niej jasną
tunikę dla siebie. Zdjęłam ubranie z wieszaka, ale wtedy śliski materiał wypadł
mi z rąk i upadł na dno szafy. Schyliłam się, by podnieść ubranie i zobaczyłam
pudła z pamiątkami. Moje oczy rozbłysły radośnie.
Rzuciłam bluzkę na łóżko i
wyciągnęłam albumy. Zaczęłam desperacko przerzucać zdjęcia, szukając tego, o
którym całkiem zapomniałam. Luke znów do mnie zajrzał, a jego brwi uniosły się
w geście zdziwienia.
-Co ty wyprawiasz?
-Szukam dowodów. - odparłam z
uśmiechem. - Rose, malutka, choć tu. Mama ma dla ciebie zadanie...
*
Trzymałam ją za rękę, gdy
szłyśmy chodnikiem w stronę kliniki. Mała szła uważnie, z powagą, jakby
rozumiała wagę tego wydarzenia. W wolnej od mojego uścisku łapce trzymała
fotografię. Przez całą drogę powtarzałam jej, co ma zrobić i jak ważna jest jej
misja. Zanim wyszłyśmy wykonałam jej raczkami znak krzyża i wspólnie
poprosiłyśmy Boga, by pomógł nam jeszcze jeden raz.
Teraz, widząc budynek kliniki
zatrzymałam się i nie puszczając rączki córki, wyjęłam telefon, by wybrać numer
Hazzy.
-Halo?
-Gdzie jesteście?
-Na placu przed budynkiem.
-Więc chodźcie.
-Harry, musimy...
-Nie chcę teraz rozmawiać. -
powiedział twardo.
-Ale... Rose musi ci coś pokazać.
-Rose? - zadziwiłam go.
-Tak. Wyjdź do nas. To zajmie
minutę.
Przez chwilę w słuchawce
panowała cisza.
-Idę. - powiedział w końcu i
rozłączył się.
Schowałam telefon i ostatni
raz odgarnęłam włosy z twarzy córeczki.
-Gotowa?
-Tak! - zachichotała.
-Kocham cię, malutka.
-Mama...
-Tak. Teraz tylko musisz
oczarować tatusia.
*
Harry przez chwilę stał
jeszcze w holu, gdzie miał czekać na Ronnie. Dziwne przeczucie kazało mu biec,
ale wciąż stawiał temu opór. W końcu westchnął i ruszył do drzwi. Chciał mieć
już to wszystko za sobą. Chciał znać już te wyniki, znać prawdę. Ale
nieustannie tlił się w nim ognik wątpliwości - a co jeśli to nie on jest ojcem?
Co wtedy z nim? Z Ronnie? Z tą miłością?
Zobaczył je z daleka. Szedł w
ich stronę powoli, nie odrywając wzroku od kobiety, którą kochał, choć jej nie
ufał. Bał się. W jakiś inny, irracjonalny sposób. Wiedział, że cokolwiek się
nie wydarzy, nie będzie umiał spojrzeć na nią jak wcześniej. Coś się zmieniło,
bezpowrotnie, niezależnie od tego, czy mała jest jego córką, czy nie. I Harry
to wiedział. Dlatego czuł strach.
*
Hazz zatrzymał się jakieś trzy
metry od nas i nie odrywał ode mnie umęczonego wzroku. Czułam jego rozdarcie.
-Harry... - zaczęłam, ale coś
w jego oczach nie pozwoliło mi dokończyć.
Postanowiłam milczeć, zdać się
na Boga. Zdać się na Rose.
Wszystko, co działo się w
ciągu tych kilku minut było tak doskonale wyraźne i jednoznaczne. Mogłam
dostrzec każdy szczegół.
Powoli nachyliłam się nad
małą, kładąc dłonie na jej ramionach.
-Bądź dzielna. - wyszeptałam jej
do ucha, po czym głośniej dodałam. - Pokaż, co przyniosłaś.
I wtedy wydarzyło się coś
niezwykłego.
Rose zrobiła dokładnie to,
czego od niej wymagałam.
Zrobiła kilka drobnych
kroczków w kierunku Harry'ego. Jej główka była spuszczona, nie mógł zobaczyć małej
twarzyczki. W końcu uniosła podbródek, ale buźka pozostała smutna, pozbawiona
dziecięcego blasku. Patrzyła chłopakowi prosto w oczy, a on patrzył na nią.
-Tata... - wyszeptała
dziewczynka.
Pewność w jej głosie była
niemal nienaturalna, wyraźna jak dzwon. Hazz aż zadrżał na ten dźwięk.
Wtedy mała uniosła zdjęcie,
które trzymała w rączce i obróciła je, tak, by mógł je zobaczyć. W tym samym
czasie jej twarz rozjaśnił najpiękniejszy z uśmiechów.
Uśmiech Harry'ego.
Fotografia, którą miała mała
przedstawiała małego Stylesa. Było to zdjęcie które Hazz podarował mi, gdy
oglądaliśmy jego pamiątki z dzieciństwa. Chłopczyk na zdjęciu stał blisko
aparatu, tak, że jego buzia zajmowała większość kadru i uśmiechał się cudownie.
To był ten jedyny, olśniewający uśmiech, który kochałam bardziej ich
oddychanie.
Co więcej - to był uśmiech,
który widniał na twarzy Rose.
Oba obrazy mówiły same za
siebie. Kilkuletni Harry z fotografii i moja... nasza córka. Dwie krople wody.
Nawet ślepy zobaczyłby podobieństwo. Z satysfakcją patrzyłam, jak oczy Hazzy
się rozszerzają.
Chłopak powoli zbliżył się do
dziewczynki i wyjął z jej rąk zdjęcie. Patrzył na nie przez chwilę, po czym
znów podniósł wzrok na małą. A ona wciąż stała, wpatrzona w jego szmaragdowe
tęczówki i uśmiechała się.
Zrozumiałam, że dopiero teraz,
pierwszy raz, Harry naprawdę spojrzał na to dziecko.
-O mój Boże... - wyszeptał, a
jego oczy zrobiły się szkliste.
Malutka spontanicznie
przytuliła się do niego, obejmując tłuściutkimi rączkami szyję chłopaka. Nie
odtrącił jej, wręcz przeciwnie - mocno przytulił. Spod jego przymkniętych
powiek wypłynęła pojedyncza łza.
-Tatuś...
Znów odsunął ją od siebie i
ujął jej twarz w dłonie.
-Rose... uśmiechnij się.
Dziewczynka posłusznie
wypełniła jego polecenie. Odwzajemnił uśmiech, ale po jego policzkach spływały
kolejne łzy.
-Jesteś taka śliczna... -
wyszeptał, dotykając dołeczków, które po nim odziedziczyła.
Płakałam. Dopiero teraz zdałam
sobie z tego sprawę. Stałam z boku przyglądając się tej scenie i drżałam od
łez. Ale były to łzy szczęścia. Nigdy nie czułam się lepiej.
Harry, wciąż trzymając jedną
rączkę na policzku Rose, wyciągnął swoją komórkę i wybrał numer. Gdy przyłożył
aparat do ucha jego wzrok znów zatonął w tęczówkach dziewczynki.
-Halo? - odezwał się do
telefonu. - Tak, tu Harry Styles. Odwołuję to badanie. Nie będzie już
potrzebne.
Nowy potok łez zalał moją
twarz. Miałam ochotę krzyczeć z radości.
Gdy Harry schował telefon do
kieszeni, powoli odwrócił wzrok od małej i spojrzał w moją stronę. Wyprostował
się i podszedł bliżej. Nie czułam niczego - moje płuca nie pracowały, serce
zamarło, gdy próbowałam coś odczytać z jego twarzy, z jego postawy.
Ale on przytulił mnie, powoli,
delikatnie... Trwało to chwilę. Chciałam zatrzymać go przy sobie, ale
wiedziałam, że teraz to nie ja jestem na pierwszym planie. Odsunął się ode mnie
z radością w oczach.
Potem znów cała jego uwaga
skupiła się na małej. Pozwoliłam im się sobą nacieszyć. Mogłam godzinami stać i
patrzeć jak się do siebie uśmiechają. Po twarzy chłopaka wciąż co chwilę spływały
łzy.
-Tocham tata. - powiedziała
malutka, a on zachwycił się jeszcze bardziej.
Porwał ją na ręce i zaczął
obracać w powietrzu, śmiejąc się przy tym głośno. Zatrzymał się, stykając ich
czoła.
-Też cię kocham, Rose... -
powiedział, po czym postawił ją na ziemi. - Córeczko...
Nagle moje łzy straciły swoją
słodycz, bo zrozumiałam, jak wiele nam zabrałam. Ile czasu zmarnowałam, ile
niewypowiedzianych "tata" i "córeczka" znikło bezpowrotnie.
-Jesteś taka... moja. Taka
piękna. Taka słodka... - powtarzał w kółko, a ja łkałam szczęśliwa i rozdarta
jednocześnie.
Harry ujął rączki dziewczynki
i ucałował je, po czym wstał i znów podszedł do mnie. Widziałam, jak w jego
oczach mieszają się emocje, ale to było nic w porównaniu z tym, co czułam ja.
-Przepraszam cię, Ronnie. -
powiedział poważnie. - Przepraszam, że ci nie wierzyłem, choć miałem dowody...
Nie mam pojęcia, jak mogłem nie zobaczyć tego wcześniej. Byłem głupi.
Stałam przez chwilę wpatrzona
w niego z zadziwieniem, po czym rzuciłam się mu w ramiona, wciąż płacząc.
-Och, Harry... Przepraszam
cię, przepraszam, przepraszam, wybacz mi... kiedykolwiek. Wybacz, że to nam
zrobiłam. Wybacz, wybacz... - powtarzałam jak mantrę.
-Spokojnie, Ronnie... -
wyszeptał.
-Nigdy nie powinnam ci jej
odbierać. Nigdy nie powinnam ci odbierać siebie. Nie miałam prawa... Ale
sądziłam, że tak będzie lepiej... nie sądziłam, że to tak się potoczy... Wybacz
mi...
Byłam w tym miejscu. Tuż pod
drzwiami do serca Harry'ego. Był przy mnie. Czułam jego dłonie na moich
plecach, jego oddech we włosach. Rose stała obok nas z tym samym, magicznym
uśmiechem na ustach. Chyba wiedziała, jak ważna dla naszego wspólnego życia
jest ta chwila. Wiedziałam, że przyszłość nie jest prostą linią, wręcz
przeciwnie - czeka nas prawdziwy slalom. Ale w tej chwili nie bałam się
niczego. Musiałam walczyć. Już nigdy nie chciałam uciekać przed miłością.
[AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! To tyle ode mnie :)